czwartek, 19 lipca 2012

12. At the crossroads was the gate

Jamie wszedł do zajmowanego przez siebie pokoju z lekkim uśmiechem, zamknął za sobą drzwi i odwrócił się, a jego serce na chwilę przyspieszyło. Uspokoiło się dopiero wtedy, gdy rozpoznał siedzącą na łóżku, tyłem do drzwi, a przodem do okna, postać.
Bonnie nie zareagowała na jego wejście. Po drobnych drżeniach jej ciała Jamie zorientował się, że szlochała bądź powstrzymywała się od płaczu.
- Czy powinnam czuć się winna... - wyszeptała, zanim zdążył się odezwać - …jeśli zrobiłam coś moralnie, etycznie i zdroworozsądkowo złego, co może mieć dobre skutki dla ogółu?
Jej głos drżał, pobrzmiewał w nim głęboki smutek i żal. Jamie podszedł do łóżka i usiadł za czarownicą.
- Brzmi jak dążenie do celu po trupach – skomentował cicho. Bonnie odwróciła się do niego gwałtownie.
- Wiem, prawda? - wykrztusiła, patrząc mu w oczy. Jamie uśmiechnął się pocieszająco i przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoich objęciach. Do tej pory nie byli ze sobą blisko, jednak nie zastanawiał się dłużej nad tym gestem. Po prostu uznał, że tego właśnie potrzebowała. Nie zaprotestowała, wtulając głowę w jego koszulę.
- Cii... - szeptał co chwilę, gładząc ją po włosach.
Bonnie po pewnej chwili przestała szlochać, ale nie zmieniła pozycji.
- Czy czyni mnie to złym człowiekiem? - spytała głosem wypranym z wszelkich emocji, całkiem jakby wraz ze łzami wypłukała z siebie wszelkie uczucia.
- Nie wiem, co dokładnie zrobiłaś... - zaczął powoli Jamie czując, że Bonnie drgnęła w jego ramionach. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, nie zamierzał jej jednak okłamywać. - ...ale jeśli zastanawiasz się nad tym, czy jesteś złym człowiekiem... - podniósł jej głowę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy - ...to znaczy, że nim nie jesteś.
Bonnie przełknęła głośno ślinę patrząc na niego z wdzięcznością, by po chwili znowu skryć się w jego bezpiecznych ramionach.

***

Obudziły ją pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przeciągnęła się niedbale i rozwlekle, zastanawiając się, kiedy ostatnio tak dobrze spała, gdy nagle przypomniała sobie, gdzie i z kim się znajduje. Błyskawicznie usiadła i rozglądnęła się niespokojnie po polanie.
- Dzień dobry, ranny ptaszku. - Usłyszała za sobą, ale nie miała ochoty się odwracać.
- Raczej nie przespałam transportu do domu – skomentowała, wydostając się z fałd śpiwora. Jej wzrok padł na chwilę na drugi śpiwór. Był jakoś teatralnie wymiętoszony, ale nie miała ochoty się nad tym zastanawiać.
Wstała na nogi i wreszcie się odwróciła, tylko po to, by ujrzeć Pierwotnego pakującego dwa sporej wielkości plecaki. Zmarszczyła brwi.
- Zdajesz sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak samochód? - spytała tonem pełnym wyższości.
- Nie wszędzie można dotrzeć samochodem, kochanie – odpowiedział z tajemniczym uśmieszkiem. - Niektóre rzeczy wymagają delikatności.
Spojrzał na nią wymownie. W odpowiedzi jedynie zmrużyła oczy.
Zapiął suwaki obu plecaków i mimo że jeden z całą pewnością był przeznaczony dla niej, oba przerzucił sobie przez ramiona. Bez zbędnych komentarzy ruszył w stronę linii drzew.
Caroline nie zamierzała jednak ruszyć się z miejsca. Klaus zatrzymał się więc przy pierwszym drzewie i obejrzał na nią.
- Idziesz? - spytał, unosząc brwi.
- A tam prowadzi droga do domu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie – odrzekł od razu, szczerze i bezpośrednio.
- Więc nie.
Usiadła na pniu, założyła nogę na nogę i odwróciła wzrok od Pierwotnego. Nie miała zamiaru powtarzać już po raz kolejny słów „miałeś mnie zabrać do domu”, bo to mijało się z celem.
Klaus obserwował ją przez chwilę, wciąż z tym samym tajemniczym uśmieszkiem na ustach, po czym z lekkim ukłonem powiedział:
- Jak sobie życzysz – i zniknął w lesie.
Została sama.
Nie zamierzała się tym przejmować. Przecież to tylko las. Dzień. Nawet wampiry nie powinny jej przeszkadzać. Posiedzi tu sobie przez chwilę, a później pójdzie w przeciwną stronę niż Klaus.
Przeciwna” mogła oznaczać zarówno w lewo, na północ bądź południe, ale to nieważne. Kiedyś trafi do domu.
Rozejrzała się dookoła, próbując w zwartej koronie drzew odnaleźć jakikolwiek punkt orientacyjny. Wszystko jednak wyglądało tak samo. Musiała pokierować się własną intuicją.
Westchnęła, wstała z kłody i prawie w tej samej chwili usiadła. Nagła intensyfikacja dźwięków dochodzących z głębi lasu nie zachęcała, by się w niego zagłębić. Wiatr, do tej pory spokojnie szumiący w koronach drzew, zdawał się nagle zmienić swoje nastawienie, wiejąc jej prosto w twarz, przynosząc razem z nieprzyjemnym zimnem dziwną grozę. Trzaskanie gałęzi rozlegało się bliżej niż jeszcze przed chwilą, a intensywność tych odgłosów przywodziła na myśl dużą grupę intruzów, wagi co najmniej stada młodych słoni.
- To tylko las – powiedziała sama do siebie, wstając ponownie i rozglądając się dokoła, zastanawiając się, w którą stronę pójść, a w gruncie rzeczy rozważając, z którego kierunku dochodziło najmniej dźwięków. Nie zamierzała dać się zastraszyć jakiejś tam naturze.
Zimny dreszcz przeszedł ją dopiero wtedy, gdy w bardzo niewielkiej odległości od kłody rozległo się warczenie. Takie samo, jak poprzedniej nocy.
Może cały las po prostu wykorzystywał jej strach? A może po prostu po raz kolejny wpadała w paranoję?
Wpatrzyła się w gąszcz, który po chwili przyniósł jej odpowiedź. Gdy ujrzała żółte oczy patrzące na nią z wściekłością nie czekała już dłużej, rzucając się biegiem w prawą stronę lasu.
Co z tego, że mógł to być tylko zwykły wilk? Jeśli byłoby ich tyle, ile poprzedniej nocy, a jej umysł znów łaskawie zacząłby płatać figle w najmniej odpowiednim momencie, nie dałaby rady się od nich odpędzić. Coś jej jednak mówiło, że to nie był zwykły wilk. Bo to nie był zwykły las.
Zatrzymała się już po paru krokach.
- Co... - zaczęła, marszcząc brwi. - Czekałeś na mnie?
Klaus w istocie stał oparty o drzewo, w odległości zaledwie paru metrów od polany.
- A jak myślisz? - odpowiedział, obdarzając ją uśmieszkiem. Zgrzytnęła zębami.
- Okej – rzekła, patrząc mu prosto w oczy. - Ustalmy jedno.
- Zamieniam się w słuch. - Oparł się o drzewo swobodniej, a w jego oczach kryła się ciekawość.
Zmrużyła oczy. Nie była pewna, którą ścieżką swoich myśli powinna podążyć, w końcu zdecydowała się na tą niosącą lekkie znamiona uprzejmości.
- Nie wrócę do domu – zaryzykowała po raz ostatni, nadając temu zdaniu lekką intonację pytania. Pokręcił głową z uśmiechem. Westchnęła i mówiła dalej. - Twierdzisz, że ta... wycieczka... przyniesie korzyści nam obojgu.
Pokiwał głową, lecz w jego oczach pojawił się przebłysk ostrożności. Wyraźnie nie był pewien, w którą stronę zmierza jej rozumowanie.
Ona sama też nie była tego pewna. Z jednej strony chciała znaleźć się jak najdalej od tego typa spod ciemnej gwiazdy i nigdy więcej nie mieć z nim nic wspólnego. Z drugiej pragnęła dalej rozkoszować się prawie całkowicie czystym mózgiem, jaki posiadała w jego obecności. Nie mogła dalej wmawiać sobie, że to zwykły zbieg okoliczności.
Bo to nie był zbieg okoliczności.
Nie chciała przebywać z nim dłużej niż było to konieczne, jednak bardziej niż czegokolwiek pragnęła uzdrowienia. A jeśli tylko on mógł jej to zapewnić... To musiała przynajmniej spróbować.
Obiecała sobie, że przy pierwszym lepszym odrażającym wybryku Pierwotnego, jakich się nagminnie dopuszczał, zrezygnuje i ucieknie gdzie pieprz rośnie.
- I całemu miastu – dodała szybko, żeby nie wyszło na to, że kieruje się tylko własnymi egoistycznymi pobudkami.
Nie żeby obchodziła ją jego opinia na jej temat.
W jego oczach pojawiła się niechęć, potwierdził jednak. No tak, co go obchodziło całe miasto?
- Mam tak po prostu założyć, że chcesz mi pomóc? - spytała sceptycznie.
- Masz tak po prostu założyć. - Uśmiechnął się, a w jego oczach zaiskrzyła jakaś iskra.
- Co chcesz w zamian?
Wciąż się uśmiechał, ona jednak nie miała zamiaru odwzajemnić tego gestu.
- Tylko twojego towarzystwa, kochanie.
Na chwilę zbiło ją to z tropu, nie dała jednak tego po sobie poznać. Przełknęła głośno ślinę, westchnęła z lekką rezygnacją, po czym spytała:
- Obiecujesz, że jeśli zgodzę się na tą twoją cholerną wycieczkę, to po wszystkim zabierzesz mnie do domu?
- Słowo honoru – odpowiedział poważnie, wyciągając do niej rękę, którą niechętnie uścisnęła.
Mieli umowę.
Caroline dopiero po chwili zdała sobie sprawę z faktu, że właściwie nie miała pojęcia, czego ta umowa tak naprawdę dotyczyła. Wciąż nie wiedziała gdzie są, po co, ani jaki jest właściwy cel tego wojażu, bo wątpiła, by chodziło o wycieczkę krajoznawczą. Przeczuwała też, że wplątuje się w jakieś niezłe bagno, ale cóż mogła na to poradzić, gdy nie mogła wyrzucić ze swojej duszy desperackiej chęci przetrwania?
- Wyglądasz jeszcze piękniej, gdy jesteś zdezorientowana. - Usłyszała głos Klausa tak blisko siebie, że z trudem powstrzymała się od podskoczenia.
- Och, zamknij się – syknęła, podnosząc na niego wzrok. Oderwał się od drzewa i stał niedaleko niej, a w jego oczach malował się ten dziwny podziw, który pierwszy raz ujrzała podczas balu rodziny Mikaelsonów. Poczuła lekkie wyrzuty sumienia z powodu takiej riposty, ale szybko zdusiła je w zarodku.
- Jeśli sobie tego życzysz – odpowiedział niezrażony, usuwając się nieco na bok ze ścieżki. Zmarszczyła brwi. Czy on na wszystko miał gotową odpowiedź? - Panie przodem – dodał, ukazując ręką kierunek marszu.
- Jeśli sobie tego życzę? - Ten facet naprawdę działał jej na nerwy. - Gdybym poprosiła, żebyś był moim niewolnikiem, też byś się zgodził?
Czuła, że przegina, nie mogła się jednak powstrzymać. Spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem na twarzy, oczekując odpowiedzi.
- Jestem twoim niewolnikiem, kochanie.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć jego słowom, ale ubiegł ją, mówiąc:
- Niewolnikiem czasem chroniącym swoją damę przed nią samą.
Przez krótką chwilę analizowała znaczenie tych słów, w końcu doszła do wniosku, że chodzi mu o przetrzymywanie jej tutaj wbrew jej własnej woli. Parsknęła, wyrwała mu z ręki plecak i ruszyła wskazaną ścieżką.
- Powiesz mi przynajmniej co tu robimy, gdzie idziemy i czego szukamy? - spytała, nie odwracając się w jego stronę.
- Tyle pytań, Caroline, a przecież wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że chcesz, bym się zamknął. - Zaakcentował ostatnie słowo, jakby jego wulgarność drażniła go w uszy.
Zgrzytnęła zębami i wymruczała pod nosem wiązankę przekleństw. Tych parę dni – a przynajmniej miała nadzieję, że to potrwa tylko parę dni – które mieli spędzić w swoim towarzystwie, zapowiadało się naprawdę mało ciekawie.
- Wszystko w swoim czasie, Caroline – dodał, jakby zauważył, że temperatura jej emocji powoli osiąga punkt wrzenia. - Wszystko w swoim czasie.
Nie zamierzała tego komentować. Postanowiła na razie odciąć się od rzeczywistości, a przede wszystkim od niego i w ciszy kontemplować naturę.
Spokój nie panował jednak w jej głowie. Choć była prawie w pełni władz umysłowych, wciąż nie panowała nad swoimi myślami, które uparcie krążyły wokół obecnej sytuacji i przymusowego towarzysza. 
Szczególnie wokół jej towarzysza.

Szli przed siebie w całkowitej ciszy.
Od czasu do czasu Klaus rzucał w jej stronę długie, powłóczyste spojrzenia. Przypuszczał, że nie będzie za bardzo rozmowna pierwszego dnia, nie zamierzał też jej do tego zmuszać. Porwanie jej było już wystarczającą plamą zarówno na jej godności, jak i na jego gentelmańskim honorze, chciał więc nie kazić już więcej tych rzeczy. Zacznie rozmowę, kiedy będzie chciała, nie będzie jej do tego popychał.
Na razie szła z pochyloną głową, wyglądając tak, jakby całkowicie absorbowała ją jakaś wewnętrzna walka. Zdawała się być jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Od czasu do czasu prychała i kręciła głową, a jej loki podskakiwały z każdym takim gwałtownym ruchem.
Choć może było to nieco irracjonalne, to musiał przyznać, że teraz, nie w pełni władz umysłowych, jeszcze bardziej go do siebie przyciągała.
Obawiał się tylko, że nie będzie wiedział, jak może jej pomóc. Jeśli mu się to nie uda, będzie musiał znaleźć inną drogę do jej serca. O ile, oczywiście, będzie jeszcze żywa.
Choć nie uznawał niczego za niemożliwe, przyznawał sam przed sobą, że jeśli chodziło o nią, wszystko było możliwe, nawet pozorne niemożliwości. Musiał mieć się na baczności.
Wyraz zacięcia na jej twarzy coraz bardziej się pogłębiał. Zabawnym był fakt, że szła, nawet nie wiedząc, gdzie idzie. Gdyby się uparła co do posiadania tej wiedzy od razu podałby jej odpowiedź na tacy. Skoro jednak pogodziła się z pierwszą odmową, nie zależało jej za bardzo na poznaniu prawdy. Wcale mu to nie przeszkadzało.
Nawet milczenie w jej towarzystwie było czymś, czym się rozkoszował.

Caroline nigdy nie należała do osób, które lubują się ciszą. Przed przemianą jej usta rzadko kiedy się zamykały, później zaczęły robić to z większą częstotliwością, ale i tak wciąż można było zaliczyć ją do gadatliwych osób.
Po przeanalizowaniu sytuacji wszerz i wzdłuż, obróceniu jej pod wszelkimi możliwymi kątami i rozważeniu wszystkich możliwych konsekwencji milczenie zaczęło jej ciążyć. Fakt, nie wędrowała z kimś, z kim bardzo chętnie wdałaby się w konwersację, jednak poczuła, że musi przerwać ciszę.
- Wiesz, że filmy drogi są najnudniejszymi z możliwych? - rzuciła z sarkazmem, ostrożnie wpatrując się w grunt, który pokryty był wystającymi konarami, rozmiękłą po widocznie niedawnych opadach glebą i różnymi innymi pułapkami natury, których nie powstydziłby się najgorszy czarny charakter. Czyli Klaus, pomyślała z przekąsem. Ironia losu. Nie pierwsza w tej niecodziennej historii.
- Wyraziłbym zupełnie odmienną opinię – powiedział z lekkim uśmiechem, odwracając się do niej. Od pewnego czasu to on szedł na przedzie. - "Swobodny jeździec", na przykład.
- Proszę cię – prychnęła. - Wysiliłbyś się na coś mniej prehistorycznego.
W jego oczach dostrzegła rozbawienie. Fakt, dla niej film z 1969 roku był „prehistoryczny”, bo nawet jej matki nie było wtedy na świecie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Dla niego „prehistoria” zbliżała się zaś do tej prawdziwej.
No, może lekko przesadziła. Ale tak naprawdę leciutko.
- Nuda nam nie grozi, skarbie – rzekł, wciąż z tym samym błyskiem w oku i szczerym uśmiechem z nutką zadziorności. Nie było w nim grozy, której bezskutecznie się doszukiwała.
- Co masz na myśli? - spytała, choć nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź.
- A co chciałabyś usłyszeć? - Tym razem rozbawienie było wyraźniej widoczne. Czy on sobie z niej kpił, czy też mówił poważnie?
- Że nie grozi nam... mi śmierć – warknęła, poprawiając się po lekkim wahaniu. Rozbawienie zniknęło z jego oczu, jakby nigdy się tam nie pojawiło, zastąpione przez chłodną obojętność. Dałaby sobie uciąć rękę, że przez sekundę ujrzała w jego niebieskich tęczówkach ból. Choć to nijak jej do niego nie pasowało.
- Wybacz, nie mogę ci tego zagwarantować – powiedział sucho, ponownie odwracając się do niej plecami.
Wywróciła oczami, postanawiając już więcej się nie odzywać. Rozmowa z nim była jednak rzeczą o wiele trudniejszą niż milczenie. Wyczerpującą i tak już nadwątlone siły psychiczne.

***

Bonnie otworzyła oczy dopiero wtedy, gdy wpadające do pokoju przez szczelnie zasłonięte okna promienie słoneczne stały się zbyt silne. Zmarszczyła brwi, zamrugała gwałtownie i rozejrzała się po pomieszczeniu, usiłując przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazła.
Była w swoim pokoju, przykryta starannie kołdrą. Nie pamiętała, żeby dotarła tutaj o własnych siłach. Ostatnią rzeczą z poprzedniej nocy, jaką sobie przypomniała, był mocny i bezpieczny uścisk Jamie'ego. Doszła do wniosku, że musiała zasnąć w pokoju zajmowanym przez chłopaka, a on w nocy przeniósł ją na jej własne łóżko. Gdy sobie to uświadomiła zarumieniła się i poczuła, że temperatura jej policzków wyraźnie wzrosła.
Wygramoliła się z łóżka, szybko przebrała i po drodze do drzwi zerknęła przelotnie na zegarek. Pierwsza po południu. Pięknie.
Wyszła do kuchni, mając nadzieję, że nikogo w niej nie zastanie. Niestety, u celu spotkało ją przykre rozczarowanie.
- Dzień dobry. - Abby przywitała ją uśmiechem, podsuwając jej kubek gorącego kakao. Bonnie nawet nie zamierzała oponować.
- Dziękuję – mruknęła, siadając przy kuchennym blacie. Czuła się jak wyżęta przez wyżymaczkę. Wczorajsze łzy i wyrzuty sumienia oraz zdecydowanie za późna godzina na „ranną” pobudkę nie podziałały dobrze na jej organizm.
Zanurzyła usta w gorącym płynie, od razu parząc sobie język. Abby musiała nasłuchiwać odgłosów dochodzących z jej pokoju, żeby być gotową na przygotowanie napoju. Pierwszy gest matki, który córka była w stanie docenić.
- Nie wybierasz się nigdzie? - spytała obojętnie, rozważając, czy czuje się na siłach zrobić sobie coś do jedzenia. Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że jeszcze nie.
- Jeszcze nie - odpowiedziała Abby, używając tych samych słów, co córka w myślach. Bonnie zmarszczyła brwi. - Chciałam z tobą porozmawiać.
Bonnie westchnęła i odsunęła od siebie kubek, chcąc z miejsca ugasić wszelkie możliwe zarzewie dyskusji. Abby jednak nie pozwoliła jej dojść do słowa, dodając szybko:
- Nie martw się, nie o naszych relacjach. Powiedzmy, że o sprawach... czarownic. Dotyczących bezpieczeństwa Mystic Falls.
- Słucham - powiedziała Bonnie bez większego entuzjazmu, podejmując jednak próbę wstania i sięgnięcia po chleb. Czynność ta wymagała tak wielkiego wysiłku, że aż zakręciło jej się w głowie. Zadecydowała, że od lodówki dzieli ją zbyt duża odległość i usiadła z powrotem, pogryzając trzymaną w dłoni bułkę.
- Zauważyłam pewną niepokojącą rzecz - zaczęła Abby, opierając się o blat na skos od Bonnie, odgryzając kawałek trzymanego w dłoni jabłka. Jego czerwoność wywołała u młodej czarownicy nieprzyjemne skojarzenia. - Znasz znaki nowego niebezpieczeństwa, prawda?
- Coś obiło mi się o uszy - odpowiedziała Bonnie, zerkając na matkę ze zmarszczonymi brwiami.
Tradycja czarownic przekazywała nie tylko gotowe teksty zaklęć, ale też przesądy i różne praktyki, jakie wyznawały bądź stosowały. Wśród nich znajdowały się znaki, które miały zwiastować "nowe" niebezpieczeństwo. Bonnie nigdy nie rozumiała sensu podkreślenia słowa "nowe". Być może czarownice uważały, że na świecie ogólnie nie jest bezpiecznie, i zawsze gdzieś kryje się jakieś niebezpieczeństwo? Z tym Bonnie akurat prawie się zgadzała, nigdy jednak nie przykładała wagi do tego typu znaków i wróżb.
- Dlaczego pytasz? - spytała, nieświadomie mieszając magią kakao.
- Bo zauważyłam to u was. - Abby wzruszyła ramionami. Wyraźnie zawahała się przed słowem "was". Widać zastanawiała się nad użyciem wyrazu "nas", ale doszła do wniosku, że obie jeszcze nie są na to gotowe. I dobrze, pomyślała Bonnie.
- Pierwszym znakiem jest morderstwo - nad tym chyba nie musimy się zastanawiać, prawda?
Bonnie nie zaprzeczyła ani nie przytaknęła, przyglądając się ożywionej twarzy matki. Takiej pełnej emocji Bennett-Wilson jeszcze nie widziała.
- Drugim zniknięcie wroga. Klaus wyjechał, prawda?
- Nie wiemy, gdzie jest - odpowiedziała Bonnie, czując dziwne ukłucie w brzuchu, które jednak szybko zignorowała. - To tylko zabobony pochodzące z tradycji, o niczym nie świadczą. Nie mam zamiaru w to wierzyć.
Ożywienie Abby nieco opadło, ale jednak nie zniknęło.
- Jak chcesz - powiedziała, wyprostowując się i gryząc jabłko. - Miej jednak oczy otwarte na następne znaki: otwarcie się książki na stronie zawierającej słowo "śmierć", przekręcenie znaku przeciwnie do kierunku wiatru...
- ...pożar lasu, zawalenie się mostu - dokończyła za nią Bonnie. - Tak, wiem.
- To dobrze. - Abby przesłała jej coś w stylu pocieszającego uśmiechu.
W tym momencie do kuchni wszedł Jamie. Na jego widok Bonnie zarumieniła się po cebulki włosów i spuściła wzrok.
- Co to, wymieniacie znaki apokalipsy? - spytał, śmiejąc się. Podszedł do kosza z owocami i wyjął stamtąd jabłko. Co oni mieli dzisiaj z tymi jabłkami?
- Tylko jeśli przez apokalipsę rozumiesz zagrożenie dla Mystic Falls - odpowiedziała mu Abby. - Ale to by znaczyło, że taki stan trwa tutaj na okrągło.
- Nie masz racji - zaprzeczyła Bonnie. - Przez wszystkie lata twojej nieobecności było tu spokojnie.
- Jesteś tego pewna? - Abby uniosła do góry prawą brew, ponownie opierając się o blat i nachylając nad czarownicą. - Mystic Falls jest przeklęte, Bonnie. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.
Po tych słowach, które wywołały ukłucie niepokoju u czarownicy, wyprostowała się i oświadczyła:
- Idę kontynuować zwiedzanie. Może spotkam jakichś znajomych. Będę wieczorem. - Cmoknęła Jamie'ego w policzek, a zanim Bonnie zdołała zaprotestować również i ją, po czym zniknęła.
Atmosfera, jaka zapanowała w kuchni, wbrew pozorom nie była napięta. Jamie uśmiechnął się do Bonnie i usiadł na krześle obok niej.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ona zrobiła to samo. W rezultacie żadne z nich się nie odezwało, a po chwili wybuchnęli śmiechem. Jamie naturalnym, Bonnie trochę nerwowym. Chciała z nim porozmawiać o wydarzeniach poprzedniej nocy, ale nie miała odwagi. Postanowiła więc pójść inną drogą.
- Poszedłbyś ze mną do biblioteki? - spytała, postanawiając połączyć przyjemne z pożytecznym. Chociaż musiałaby się bardzo długo zastanawiać, by określić, co miało być tym "przyjemnym".
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się tak szczerym i niewinnym uśmiechem, że Bonnie poczuła przyjemny uścisk w brzuchu.
Przełknęła ślinę. Może właśnie to miało być tą "przyjemną" częścią. 



Komentarz odautorski:  I jest, pierwszy rozdział po przenosinach. Miał być w piątek. I to nie ten 13, tylko jeszcze tydzień wcześniej. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Może blog numer trzy? Może fascynacja panem Deanem Winchesterem? A może zwyczajnie, stracenie serca do Pamiętników? 
Nie powiem, że do tego opowiadania, bo nie chcę tego mówić. Dokończę to. Na pewno. Rozdziały mam napisane do osiemnastki, więc jeszcze przez parę tygodni Was pomęczę. :)
Opinii nie będę wyrażać, powiem tylko, że moi bohaterowie coraz mniej przypominają oryginały. 
Pytanie do Was: gdyby mi coś strzeliło do głowy i chciałabym skopiować Wasze komentarze na blogspota, mielibyście coś przeciwko? 
Do napisania!  

15 komentarzy:

  1. Fajnie, że się przeniosłaś ^^. Choć mogłabyś zmienić kolory menu i spisu treści na jaśniejszy, bo tego zupełnie nie widać na ciemnym tle :((.
    Co do komci, jak najbardziej można przenieśc ^^. Ja też chyba to zrobię, może nawet jeszcze dziś, tylko będę musiała na chwilę włączyć komentowanie dla niezalogowanych, aby je pododawać pod odpowiednie rozdziały.
    Rozdział był całkiem fajny ^^. Szczególnie te fragmenty o Bonnie, Abby i znakach. To było troszkę takie niepokojące, a ja lubię, jak opowiadania są niepokojące ^^.
    Wgl zazdroszczę ci weny i świetnego stylu, ale to już wiesz ;PP.
    W linkach podmieniłam adres ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, kategorycznie zabraniam Ci przeniesienia moich komentarzy na blogspota *szaleńczy śmiech dobijający się złowieszczym echem wśród ścian lochu*. Żartuję. Rób, co do Ciebie należy i nie przywiązuj zbytniej wagi do tej wypowiedzi - będzie bezsensowna i nad wyraz dziwna.
    Nie muszę powtarzać, że Bonnie i jej wyrzuty sumienia działają mi na nerwy, a Klausa chcę wziąć do domu? Na pewno.
    Najpierw zaczęłam w myślach trochę oponować, jakoby z Pierwotnym ciężko się rozmawiało. Potem jednak doszłam do wniosku, że, biorąc pod uwagę całokształt jego charakteru oraz charakteru drugiego rozmówcy, w tym wypadku Caroline, może być ciężko. Przeczuwam, że to kwestia czasu. Jestem straszliwie ciekawa dalszej części tej wycieczki. Oficjalnie rozpoczynam gnębienie o trzynastkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do moich komentarzy,to rób co chcesz.Cieszę się że przeniosłaś się na blogspot.com Nie ma żadnych trudności z Onetem,który ostatnio zaczął mnie wkurzać... Co do rozdziału to jestem mile zaskoczona ; ) Tyle fragmentów z Caroline i Klausem xd Proszę o więcej !
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeniesienie się to bardzo dobry pomysł, bo i tak onet mają zamiar przenosić na inny serwer. A komentarze zależą od Ciebie, ja przeniosłam na moim starym blogu, bo czasem lubię wracać do nich, szczególnie do niektórych perełek.
    A wracając do treści.
    Zastanawiam się, czy Bonnie dobrze zrobiła ignorując te "pierwsze znaki". W końcu zawsze istnieje możliwość, że jednak coś może się zdarzyć. A już chyba szczególnie w takim miejscu.
    Czyli Klaus też do końca nie wie, co robi. Caroline ma ogromnego pecha. Nie dość, że to wszystko ją spotkało, to jeszcze utknęła w lesie z irytującym ją typkiem.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Klausa, jego fascynację Caroline i zwroty typu "kochanie", "skarbie" zwłaszcza, że wymawia je w mojej wyobraźni z akcentem znanym z serialu ;) I do tego jego uśmiech. Naprawdę dobrze oddajesz tą postać, a fragmenty z nim należą do moich ulubionych. Oby Caroline przekonała się do Pierwotnego i przestała traktować go jako rozmówcę i wybawcę z przymusu. W jego obecności przynajmniej nie szaleje, chociaż ciekawe jak dalej potoczy się ta sprawa i czy Klaus jakoś "wyleczy" blondynkę.
    Bonnie mnie irytuje, ale to norma jeśli chodzi o jej postać wszędzie ;> Te znaki rzeczywiście dość niepokojące i nie należy ich ignorować. I aż mnie naszła ochota na jabłko ;p
    Dobrze, że się przeniosłaś. A jeśli chodzi o komentarze, to nie mam nic przeciwko.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowy rozdział na http://powrot-o-zmierzchu.blogspot.com/
    Zapraszam. ; )

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż, widać nie tylko ja mam problemy z dodawaniem rozdziałów bez opóźnień. Jupi, nie jestem sama! Ogromnie się cieszę, iż postanowiłaś przenieść swoją działalność na blogspot. Mniej problemów z dodawaniem komentarzy, to wielki plus dla nas. A propos komentarzy, to ja nie mam nic przeciwko temu, byś przeniosła sobie moja tutaj ;)
    Co się również tyczy opóźnień... widać, ja nie mogę komentować twoich rozdziałów zaraz po przeczytaniu, tylko wieki później. Nie wiem, jakoś tak nie umiem zaraz po przeczytaniu napisać sensownego komentarza (jakby ten był sensowny), gdzie na innych blogach nie mam takiego problemu. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że pobudza mnie to do refleksji? Naprawdę, nie wiem. Wiesz? Ja chyba też tracę serce do Pamiętników. Jakoś pisanie o nich nie sprawia mi już takiej frajdy jak wcześniej, ale i tak skończę to, co zaczęłam ;P
    Wracając do rozdziału (bo się rozpisałam sama nie wiem, o czym), to głównie sceny między Bonnie a Jamie'im zasługują na ogromną pochwałę z mojej strony. Przepadam za tą parą. Poza tym uwielbiam czytać fragmenty opisane z perspektywy Klausa. Uwielbiam tego dupka, i to już chyba nigdy się nie zmieni. ;>
    Cóż, ja mogę więcej pisać? Czekam na następny rozdział! ;D
    Całuski! ;**
    PS. Szablon na blogspocie ci się trochę rozpikselował, ale to może przez format, w jakim go zapisałaś na dysku.

    OdpowiedzUsuń
  8. " a w jego oczach malował się ten dziwny podziw, który pierwszy raz ujrzała podczas balu rodziny Mikaelsonów."- wydaje mi się, że "balu u rodziny Mikaelsonów"

    Z jednej strony współczuję Caroline, z drugiej jej zazdroszczę. Przebywanie sam na sam z Klausem musi być uciążliwe, ale przynajmniej jest na czym oko zawiesić ;d No ale te jego określenia 'skarbie", "kochanie" mogłyby jednak wkurzać.

    Bonnie z pewnością nie jest złym czlowiekiem. W końcu działała dla dobra ogółu, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ale jak mogła wydać Caroline Klausowi? Przecież on jest straszny, nikt z nim długo nie wytrzyma. Taki charakter ( znaczy ja go uwielbiam! )
    Za każdym razem, kiedy piszesz, że się uśmiecha, robię to samo, bo go widzę ;d

    Jamie ewidentnie będzie z Bonnie, chyba że wcześniej go zabijesz ;d To tylko kwestia czasu.

    Jak to straciłaś serce do TVD? Do tego nie da się stracić serca. Można przeżywać kryzys czy coś, ale nie odsuwa się na zawsze! Wiesz co mi się wydaje? Że jak tylko pojawi się kolejny sezon, to wena dotycząca tego opowiadania wróci :) Sama miałam tak, że przez około rok nic nie pisałam, usunęłam mojego pierwszego bloga i potem, jak obejrzałam 4 ostatnie odcinki TVD, nagle coś mnie naszło i zaczęłam pisać coś zupełnie innego od nowa. Nie o Pamiętnikach co prawda, ale o wampirach :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam już dawno, ale dopiero dzisiaj komentuję z tego względu, iż wcześniej nie miałam czasu :) Rozdział jak zwykle mi się podobał, jakżeby nie? :) Zarówno wątek Bonnie z Jamie'm jak i Caroline z Klausem oddałaś idealnie. Mam wrażenie, że z każdym rozdziałem coraz lepiej idzie Ci wczuwanie się w bohaterów... Zwłaszcza w dwie główne bohaterki (tutaj muszę dodać, iż dobrze, że nie jest nią Elena, a jej przyjaciółki). Zresztą pana Pierwotnego również przedstawiasz genialnie, niemal słyszę jego kwestie we własnej głowie. Ciekawe, jak rozwiniesz ten wątek i czy Caroline w pewnym momencie poczuje coś do wampira. Kibicuję także Bonnie i Jamie'owi - naprawdę udana z nich para, a Jeremy był dla niej zbyt gówniarski.
    Ogółem post należał do tych udanych, zresztą Ty chyba tylko takie umiesz pisać. Całuję ;*
    I przepraszam za taki beznadziejny komentarz! :(

    OdpowiedzUsuń
  10. na www.requiem-to-the-love.blogspot.com pojawił się rozdział drugi! Zapraszam serdecznie! :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej. Z góry przepraszam za drobny spam. Startuję z nowym opowiadaniem, opartym na TVD, ale... Fabuła nie ma nic wspólnego z braćmi Salvatore ani Katherine czy Pierwotnymi. Do mieszkańców Mystic Falls dołączają dwaj faceci, którzy sporo namieszają w życiu panny Gilbert. Zachęcam do zapoznania się z rubryką "Bohaterowie", a niebawem - może i jutro, pojawi się już pierwsza notka. ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawił się pierwszy rozdział! Zapraszam serdecznie! ; ) http://different-mystic-falls.blogspot.com/

      Usuń
  12. Przystojny blondyn o dość bujnej czuprynie ospale usiadł przy stoliku w niewielkiej kawiarence. Zamówił espresso i rozpoczął poszukiwania ulubionego notatnika. Grzebiąc po kieszeniach, niechybnie zauważył wielką, atramentową plamę na prawej dłoni.
    — Czas powitać postęp technologiczny — westchnął, sięgając do plecaka.
    Laptop zajął honorowe miejsce tuż obok kawy i niewielkiego wazonika. Mężczyzna strzelił kostkami, a następnie uruchomił maszynę.
    Na terenie kawiarenki dostępny był bezprzewodowy Internet, który tylko rozochocił wyposzczonego blondyna. Rozejrzał się po lokalu, upewniając, że nikt nie patrzy. Zachichotał i kliknął na zakładkę z ulubioną kreskówką. Niestety, kolega, z którym dzielił pokój w akademiku, okazał się naprawdę paskudnym informatykiem.
    Laptop zaczął szaleć — najpierw włączyła się strona Nyan cat, potem „Pan Trolololo”, aż na ekranie pojawiła się strona główna jakiegoś forum.
    Czerwony na twarzy blondyn niepewnie spoglądał na ekran, błądząc palcem po padzie.
    — Forum literackie Nasza Pisarnia — przeczytał.
    Zjechał kursorem w dół. Przeczytał kilka tematów w Obsłudze pióra, potem zerknął na opowieści użytkowników w Prozie i wiersze w Poezji. Uśmiech momentalnie rozkwitł na jego twarzy.
    Zarejestrował się niemal od razu. Przeczytał regulamin, założył wątek powitalny w Plakietkach z nazwiskiem i ruszył na podbój tematów.
    Kawa wystygła, na zewnątrz zrobiło się ciemno, a dwaj wykładowcy z pewnością odnotowali kolejne nieobecności przy jego nazwisku. Młody student ocknął się z formowego szału dopiero wtedy, gdy laptop, mimo porządnej, litowo-jonowej baterii, odmówił posłuszeństwa. Zapisał więc na kartce „www.NaszaPisarnia.ugu.pl” i, przeklinając, że zapomniał dodać odpowiedniej zakładki, wsadził ją do kieszeni spodni. Zerknął na zegarek, który nieco go otrzeźwił, by po chwili wybiec z kawiarni — miał nadzieję, że zdąży na ostatni wykład…

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam :)
    Na swit-zywych-trupow.blogspot.com pojawił się rozdział VIII. Zapraszam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy pojawi się nowy rozdział? Nie mogę się doczekać xD

    OdpowiedzUsuń