Jamie wszedł do zajmowanego
przez siebie pokoju z lekkim uśmiechem, zamknął za sobą drzwi i
odwrócił się, a jego serce na chwilę przyspieszyło. Uspokoiło
się dopiero wtedy, gdy rozpoznał siedzącą na łóżku, tyłem do
drzwi, a przodem do okna, postać.
Bonnie nie zareagowała na
jego wejście. Po drobnych drżeniach jej ciała Jamie zorientował
się, że szlochała bądź powstrzymywała się od płaczu.
- Czy powinnam czuć się
winna... - wyszeptała, zanim zdążył się odezwać - …jeśli
zrobiłam coś moralnie, etycznie i zdroworozsądkowo złego, co może
mieć dobre skutki dla ogółu?
Jej głos drżał,
pobrzmiewał w nim głęboki smutek i żal. Jamie podszedł do łóżka
i usiadł za czarownicą.
- Brzmi jak dążenie do
celu po trupach – skomentował cicho. Bonnie odwróciła się do
niego gwałtownie.
- Wiem, prawda? -
wykrztusiła, patrząc mu w oczy. Jamie uśmiechnął się
pocieszająco i przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoich
objęciach. Do tej pory nie byli ze sobą blisko, jednak nie
zastanawiał się dłużej nad tym gestem. Po prostu uznał, że tego
właśnie potrzebowała. Nie zaprotestowała, wtulając głowę w
jego koszulę.
- Cii... - szeptał co
chwilę, gładząc ją po włosach.
Bonnie po pewnej chwili
przestała szlochać, ale nie zmieniła pozycji.
- Czy czyni mnie to złym
człowiekiem? - spytała głosem wypranym z wszelkich emocji, całkiem
jakby wraz ze łzami wypłukała z siebie wszelkie uczucia.
- Nie wiem, co dokładnie
zrobiłaś... - zaczął powoli Jamie czując, że Bonnie drgnęła w
jego ramionach. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, nie
zamierzał jej jednak okłamywać. - ...ale jeśli zastanawiasz się nad
tym, czy jesteś złym człowiekiem... - podniósł jej głowę i
zmusił do spojrzenia sobie w oczy - ...to znaczy, że nim nie
jesteś.
Bonnie przełknęła głośno
ślinę patrząc na niego z wdzięcznością, by po chwili znowu
skryć się w jego bezpiecznych ramionach.
***
Obudziły ją pierwsze
promienie wschodzącego słońca. Przeciągnęła się niedbale i
rozwlekle, zastanawiając się, kiedy ostatnio tak dobrze spała, gdy
nagle przypomniała sobie, gdzie i z kim się znajduje. Błyskawicznie
usiadła i rozglądnęła się niespokojnie po polanie.
- Dzień dobry, ranny
ptaszku. - Usłyszała za sobą, ale nie miała ochoty się odwracać.
- Raczej nie przespałam
transportu do domu – skomentowała, wydostając się z fałd
śpiwora. Jej wzrok padł na chwilę na drugi śpiwór. Był jakoś
teatralnie wymiętoszony, ale nie miała ochoty się nad tym
zastanawiać.
Wstała na nogi i wreszcie
się odwróciła, tylko po to, by ujrzeć Pierwotnego pakującego dwa
sporej wielkości plecaki. Zmarszczyła brwi.
- Zdajesz sobie sprawę, że
istnieje coś takiego jak samochód? - spytała tonem pełnym
wyższości.
- Nie wszędzie można
dotrzeć samochodem, kochanie – odpowiedział z tajemniczym
uśmieszkiem. - Niektóre rzeczy wymagają delikatności.
Spojrzał na nią wymownie.
W odpowiedzi jedynie zmrużyła oczy.
Zapiął suwaki obu plecaków
i mimo że jeden z całą pewnością był przeznaczony dla niej, oba
przerzucił sobie przez ramiona. Bez zbędnych komentarzy ruszył w
stronę linii drzew.
Caroline nie zamierzała jednak ruszyć się z miejsca. Klaus zatrzymał się więc przy pierwszym drzewie i obejrzał na nią.
Caroline nie zamierzała jednak ruszyć się z miejsca. Klaus zatrzymał się więc przy pierwszym drzewie i obejrzał na nią.
- Idziesz? - spytał,
unosząc brwi.
- A tam prowadzi droga do
domu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie – odrzekł od razu,
szczerze i bezpośrednio.
- Więc nie.
Usiadła na pniu, założyła
nogę na nogę i odwróciła wzrok od Pierwotnego. Nie miała zamiaru
powtarzać już po raz kolejny słów „miałeś mnie zabrać do
domu”, bo to mijało się z celem.
Klaus obserwował ją przez
chwilę, wciąż z tym samym tajemniczym uśmieszkiem na ustach, po
czym z lekkim ukłonem powiedział:
- Jak sobie życzysz – i
zniknął w lesie.
Została sama.
Nie zamierzała się tym
przejmować. Przecież to tylko las. Dzień. Nawet wampiry nie
powinny jej przeszkadzać. Posiedzi tu sobie przez chwilę, a później
pójdzie w przeciwną stronę niż Klaus.
„Przeciwna”
mogła oznaczać zarówno w lewo, na północ bądź południe, ale
to nieważne. Kiedyś trafi do domu.
Rozejrzała się dookoła,
próbując w zwartej koronie drzew odnaleźć jakikolwiek punkt
orientacyjny. Wszystko jednak wyglądało tak samo. Musiała
pokierować się własną intuicją.
Westchnęła, wstała z
kłody i prawie w tej samej chwili usiadła. Nagła intensyfikacja
dźwięków dochodzących z głębi lasu nie zachęcała, by się w
niego zagłębić. Wiatr, do tej pory spokojnie szumiący w koronach
drzew, zdawał się nagle zmienić swoje nastawienie, wiejąc jej
prosto w twarz, przynosząc razem z nieprzyjemnym zimnem dziwną
grozę. Trzaskanie gałęzi rozlegało się bliżej niż jeszcze
przed chwilą, a intensywność tych odgłosów przywodziła na myśl
dużą grupę intruzów, wagi co najmniej stada młodych słoni.
- To tylko las –
powiedziała sama do siebie, wstając ponownie i rozglądając się
dokoła, zastanawiając się, w którą stronę pójść, a w gruncie
rzeczy rozważając, z którego kierunku dochodziło
najmniej dźwięków. Nie zamierzała dać się zastraszyć jakiejś
tam naturze.
Zimny dreszcz przeszedł ją
dopiero wtedy, gdy w bardzo niewielkiej odległości od kłody rozległo się warczenie. Takie samo, jak poprzedniej nocy.
Może cały las po prostu
wykorzystywał jej strach? A może po prostu po raz kolejny wpadała
w paranoję?
Wpatrzyła się w gąszcz,
który po chwili przyniósł jej odpowiedź. Gdy ujrzała żółte
oczy patrzące na nią z wściekłością nie czekała już dłużej,
rzucając się biegiem w prawą stronę lasu.
Co z tego, że mógł to być
tylko zwykły wilk? Jeśli byłoby ich tyle, ile poprzedniej nocy, a
jej umysł znów łaskawie zacząłby płatać figle w najmniej
odpowiednim momencie, nie dałaby rady się od nich odpędzić. Coś
jej jednak mówiło, że to nie był zwykły wilk. Bo to nie był
zwykły las.
Zatrzymała się już po
paru krokach.
- Co... - zaczęła,
marszcząc brwi. - Czekałeś na mnie?
Klaus w istocie stał oparty
o drzewo, w odległości zaledwie paru metrów od polany.
- A jak myślisz? -
odpowiedział, obdarzając ją uśmieszkiem. Zgrzytnęła zębami.
- Okej – rzekła, patrząc
mu prosto w oczy. - Ustalmy jedno.
- Zamieniam się w słuch. -
Oparł się o drzewo swobodniej, a w jego oczach kryła się
ciekawość.
Zmrużyła oczy. Nie była
pewna, którą ścieżką swoich myśli powinna podążyć, w końcu
zdecydowała się na tą niosącą lekkie znamiona uprzejmości.
- Nie wrócę do domu –
zaryzykowała po raz ostatni, nadając temu zdaniu lekką intonację
pytania. Pokręcił głową z uśmiechem. Westchnęła i mówiła
dalej. - Twierdzisz, że ta... wycieczka... przyniesie korzyści nam
obojgu.
Pokiwał głową, lecz w
jego oczach pojawił się przebłysk ostrożności. Wyraźnie nie był
pewien, w którą stronę zmierza jej rozumowanie.
Ona sama też nie była tego
pewna. Z jednej strony chciała znaleźć się jak najdalej od tego
typa spod ciemnej gwiazdy i nigdy więcej nie mieć z nim nic
wspólnego. Z drugiej pragnęła dalej rozkoszować się prawie
całkowicie czystym mózgiem, jaki posiadała w jego obecności. Nie
mogła dalej wmawiać sobie, że to zwykły zbieg okoliczności.
Bo to nie był zbieg
okoliczności.
Nie chciała przebywać z
nim dłużej niż było to konieczne, jednak bardziej niż
czegokolwiek pragnęła uzdrowienia. A jeśli tylko on mógł jej to
zapewnić... To musiała przynajmniej spróbować.
Obiecała sobie, że przy
pierwszym lepszym odrażającym wybryku Pierwotnego, jakich się nagminnie
dopuszczał, zrezygnuje i ucieknie gdzie pieprz rośnie.
- I całemu miastu –
dodała szybko, żeby nie wyszło na to, że kieruje się tylko
własnymi egoistycznymi pobudkami.
Nie żeby obchodziła ją
jego opinia na jej temat.
W jego oczach pojawiła się
niechęć, potwierdził jednak. No tak, co go obchodziło całe
miasto?
- Mam tak po prostu założyć,
że chcesz mi pomóc? - spytała sceptycznie.
- Masz tak po prostu
założyć. - Uśmiechnął się, a w jego oczach zaiskrzyła jakaś
iskra.
- Co chcesz w zamian?
Wciąż się uśmiechał,
ona jednak nie miała zamiaru odwzajemnić tego gestu.
- Tylko twojego towarzystwa,
kochanie.
Na chwilę zbiło ją to z
tropu, nie dała jednak tego po sobie poznać. Przełknęła głośno
ślinę, westchnęła z lekką rezygnacją, po czym spytała:
- Obiecujesz, że jeśli
zgodzę się na tą twoją cholerną wycieczkę, to po wszystkim
zabierzesz mnie do domu?
- Słowo honoru –
odpowiedział poważnie, wyciągając do niej rękę, którą
niechętnie uścisnęła.
Mieli umowę.
Caroline dopiero po chwili
zdała sobie sprawę z faktu, że właściwie nie miała pojęcia,
czego ta umowa tak naprawdę dotyczyła. Wciąż nie wiedziała gdzie
są, po co, ani jaki jest właściwy cel tego wojażu, bo wątpiła,
by chodziło o wycieczkę krajoznawczą. Przeczuwała też, że
wplątuje się w jakieś niezłe bagno, ale cóż mogła na to
poradzić, gdy nie mogła wyrzucić ze swojej duszy desperackiej
chęci przetrwania?
- Wyglądasz jeszcze
piękniej, gdy jesteś zdezorientowana. - Usłyszała głos Klausa
tak blisko siebie, że z trudem powstrzymała się od podskoczenia.
- Och, zamknij się –
syknęła, podnosząc na niego wzrok. Oderwał się od drzewa i stał
niedaleko niej, a w jego oczach malował się ten dziwny podziw,
który pierwszy raz ujrzała podczas balu rodziny Mikaelsonów.
Poczuła lekkie wyrzuty sumienia z powodu takiej riposty, ale szybko
zdusiła je w zarodku.
- Jeśli sobie tego życzysz
– odpowiedział niezrażony, usuwając się nieco na bok ze
ścieżki. Zmarszczyła brwi. Czy on na wszystko miał gotową
odpowiedź? - Panie przodem – dodał, ukazując ręką kierunek
marszu.
- Jeśli sobie tego życzę?
- Ten facet naprawdę działał jej na nerwy. - Gdybym poprosiła,
żebyś był moim niewolnikiem, też byś się zgodził?
Czuła, że przegina, nie
mogła się jednak powstrzymać. Spojrzała na niego z ironicznym
uśmiechem na twarzy, oczekując odpowiedzi.
- Jestem twoim niewolnikiem,
kochanie.
Nie takiej odpowiedzi
oczekiwała. Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć jego słowom, ale
ubiegł ją, mówiąc:
- Niewolnikiem czasem
chroniącym swoją damę przed nią samą.
Przez krótką chwilę
analizowała znaczenie tych słów, w końcu doszła do wniosku, że
chodzi mu o przetrzymywanie jej tutaj wbrew jej własnej woli.
Parsknęła, wyrwała mu z ręki plecak i ruszyła wskazaną ścieżką.
- Powiesz mi przynajmniej
co tu robimy, gdzie idziemy i czego szukamy? - spytała, nie
odwracając się w jego stronę.
- Tyle pytań, Caroline, a
przecież wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że chcesz, bym się
zamknął. - Zaakcentował ostatnie słowo, jakby jego wulgarność
drażniła go w uszy.
Zgrzytnęła zębami i
wymruczała pod nosem wiązankę przekleństw. Tych parę dni – a
przynajmniej miała nadzieję, że to potrwa tylko parę dni –
które mieli spędzić w swoim towarzystwie, zapowiadało się
naprawdę mało ciekawie.
- Wszystko w swoim czasie,
Caroline – dodał, jakby zauważył, że temperatura jej emocji
powoli osiąga punkt wrzenia. - Wszystko w swoim czasie.
Nie zamierzała tego
komentować. Postanowiła na razie odciąć się od rzeczywistości,
a przede wszystkim od niego i w ciszy kontemplować naturę.
Spokój nie panował jednak w
jej głowie. Choć była prawie w pełni władz umysłowych, wciąż nie
panowała nad swoimi myślami, które uparcie krążyły wokół obecnej sytuacji i przymusowego towarzysza.
Szczególnie wokół
jej towarzysza.
Szli przed siebie w
całkowitej ciszy.
Od czasu do czasu Klaus
rzucał w jej stronę długie, powłóczyste spojrzenia.
Przypuszczał, że nie będzie za bardzo rozmowna pierwszego dnia,
nie zamierzał też jej do tego zmuszać. Porwanie jej było już
wystarczającą plamą zarówno na jej godności, jak i na jego
gentelmańskim honorze, chciał więc nie kazić już więcej tych
rzeczy. Zacznie rozmowę, kiedy będzie chciała, nie będzie jej do
tego popychał.
Na razie szła z pochyloną
głową, wyglądając tak, jakby całkowicie absorbowała ją jakaś
wewnętrzna walka. Zdawała się być jeszcze piękniejsza niż
zazwyczaj. Od czasu do czasu prychała i kręciła głową, a jej
loki podskakiwały z każdym takim gwałtownym ruchem.
Choć może było to nieco
irracjonalne, to musiał przyznać, że teraz, nie w pełni władz
umysłowych, jeszcze bardziej go do siebie przyciągała.
Obawiał się tylko, że nie
będzie wiedział, jak może jej pomóc. Jeśli mu się to nie uda, będzie musiał znaleźć
inną drogę do jej serca. O ile, oczywiście, będzie jeszcze żywa.
Choć nie uznawał niczego
za niemożliwe, przyznawał sam przed sobą, że jeśli chodziło o
nią, wszystko było możliwe, nawet pozorne niemożliwości. Musiał mieć
się na baczności.
Wyraz zacięcia na jej twarzy
coraz bardziej się pogłębiał. Zabawnym był fakt, że szła,
nawet nie wiedząc, gdzie idzie. Gdyby się uparła co do posiadania
tej wiedzy od razu podałby jej odpowiedź na tacy. Skoro jednak
pogodziła się z pierwszą odmową, nie zależało jej za bardzo na
poznaniu prawdy. Wcale mu to nie przeszkadzało.
Nawet milczenie w jej
towarzystwie było czymś, czym się rozkoszował.
Caroline nigdy nie należała
do osób, które lubują się ciszą. Przed przemianą jej usta
rzadko kiedy się zamykały, później zaczęły robić to z większą
częstotliwością, ale i tak wciąż można było zaliczyć ją do
gadatliwych osób.
Po przeanalizowaniu sytuacji
wszerz i wzdłuż, obróceniu jej pod wszelkimi możliwymi kątami i
rozważeniu wszystkich możliwych konsekwencji milczenie zaczęło jej
ciążyć. Fakt, nie wędrowała z kimś, z kim bardzo chętnie
wdałaby się w konwersację, jednak poczuła, że musi przerwać ciszę.
- Wiesz, że filmy drogi są
najnudniejszymi z możliwych? - rzuciła z sarkazmem, ostrożnie
wpatrując się w grunt, który pokryty był wystającymi konarami,
rozmiękłą po widocznie niedawnych opadach glebą i różnymi
innymi pułapkami natury, których nie powstydziłby się najgorszy
czarny charakter. Czyli Klaus, pomyślała z przekąsem.
Ironia losu. Nie pierwsza w tej niecodziennej historii.
- Wyraziłbym zupełnie
odmienną opinię – powiedział z lekkim uśmiechem, odwracając
się do niej. Od pewnego czasu to on szedł na przedzie. - "Swobodny jeździec", na przykład.
- Proszę cię –
prychnęła. - Wysiliłbyś się na coś mniej prehistorycznego.
W jego oczach dostrzegła
rozbawienie. Fakt, dla niej film z 1969 roku był „prehistoryczny”,
bo nawet jej matki nie było wtedy na świecie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Dla niego
„prehistoria” zbliżała się zaś do tej prawdziwej.
No, może lekko przesadziła.
Ale tak naprawdę leciutko.
- Nuda nam nie grozi,
skarbie – rzekł, wciąż z tym samym błyskiem w oku i szczerym
uśmiechem z nutką zadziorności. Nie było w nim grozy, której
bezskutecznie się doszukiwała.
- Co masz na myśli? -
spytała, choć nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź.
- A co chciałabyś
usłyszeć? - Tym razem rozbawienie było wyraźniej widoczne. Czy on
sobie z niej kpił, czy też mówił poważnie?
- Że nie grozi nam... mi
śmierć – warknęła, poprawiając się po lekkim wahaniu.
Rozbawienie zniknęło z jego oczu, jakby nigdy się tam nie
pojawiło, zastąpione przez chłodną obojętność. Dałaby sobie
uciąć rękę, że przez sekundę ujrzała w jego niebieskich
tęczówkach ból. Choć to nijak jej do niego nie pasowało.
- Wybacz, nie mogę ci tego
zagwarantować – powiedział sucho, ponownie odwracając się do
niej plecami.
Wywróciła oczami,
postanawiając już więcej się nie odzywać. Rozmowa z nim była
jednak rzeczą o wiele trudniejszą niż milczenie. Wyczerpującą i
tak już nadwątlone siły psychiczne.
***
Bonnie otworzyła oczy
dopiero wtedy, gdy wpadające do pokoju przez szczelnie zasłonięte
okna promienie słoneczne stały się zbyt silne. Zmarszczyła brwi,
zamrugała gwałtownie i rozejrzała się po pomieszczeniu, usiłując
przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazła.
Była w swoim pokoju,
przykryta starannie kołdrą. Nie pamiętała, żeby dotarła tutaj o
własnych siłach. Ostatnią rzeczą z poprzedniej nocy, jaką sobie
przypomniała, był mocny i bezpieczny uścisk Jamie'ego. Doszła do
wniosku, że musiała zasnąć w pokoju zajmowanym przez chłopaka, a
on w nocy przeniósł ją na jej własne łóżko. Gdy sobie
to uświadomiła zarumieniła się i poczuła, że temperatura jej
policzków wyraźnie wzrosła.
Wygramoliła się z łóżka,
szybko przebrała i po drodze do drzwi zerknęła
przelotnie na zegarek. Pierwsza po południu. Pięknie.
Wyszła do kuchni, mając
nadzieję, że nikogo w niej nie zastanie. Niestety, u celu spotkało
ją przykre rozczarowanie.
- Dzień dobry. - Abby
przywitała ją uśmiechem, podsuwając jej kubek gorącego kakao.
Bonnie nawet nie zamierzała oponować.
- Dziękuję – mruknęła,
siadając przy kuchennym blacie. Czuła się jak wyżęta przez
wyżymaczkę. Wczorajsze łzy i wyrzuty sumienia oraz zdecydowanie za
późna godzina na „ranną” pobudkę nie podziałały dobrze na
jej organizm.
Zanurzyła usta w gorącym
płynie, od razu parząc sobie język. Abby musiała nasłuchiwać
odgłosów dochodzących z jej pokoju, żeby być gotową na
przygotowanie napoju. Pierwszy gest matki, który córka była w
stanie docenić.
- Nie wybierasz się
nigdzie? - spytała obojętnie, rozważając, czy czuje się na
siłach zrobić sobie coś do jedzenia. Po krótkim namyśle doszła
do wniosku, że jeszcze nie.
- Jeszcze nie -
odpowiedziała Abby, używając tych samych słów, co córka w
myślach. Bonnie zmarszczyła brwi. - Chciałam z tobą porozmawiać.
Bonnie westchnęła i
odsunęła od siebie kubek, chcąc z miejsca ugasić wszelkie możliwe zarzewie dyskusji. Abby jednak nie pozwoliła jej dojść do słowa,
dodając szybko:
- Nie martw się, nie o
naszych relacjach. Powiedzmy, że o sprawach... czarownic.
Dotyczących bezpieczeństwa Mystic Falls.
- Słucham - powiedziała
Bonnie bez większego entuzjazmu, podejmując jednak próbę wstania
i sięgnięcia po chleb. Czynność ta wymagała tak wielkiego wysiłku, że aż zakręciło jej się w głowie. Zadecydowała, że
od lodówki dzieli ją zbyt duża odległość i usiadła z powrotem,
pogryzając trzymaną w dłoni bułkę.
- Zauważyłam pewną
niepokojącą rzecz - zaczęła Abby, opierając się o blat na skos
od Bonnie, odgryzając kawałek trzymanego w dłoni jabłka. Jego
czerwoność wywołała u młodej czarownicy nieprzyjemne
skojarzenia. - Znasz znaki nowego niebezpieczeństwa, prawda?
- Coś obiło mi się o uszy -
odpowiedziała Bonnie, zerkając na matkę ze zmarszczonymi brwiami.
Tradycja czarownic
przekazywała nie tylko gotowe teksty zaklęć, ale też przesądy i
różne praktyki, jakie wyznawały bądź stosowały. Wśród nich znajdowały się
znaki, które miały zwiastować "nowe" niebezpieczeństwo.
Bonnie nigdy nie rozumiała sensu podkreślenia słowa "nowe".
Być może czarownice uważały, że na świecie ogólnie nie jest
bezpiecznie, i zawsze gdzieś kryje się jakieś niebezpieczeństwo?
Z tym Bonnie akurat prawie się zgadzała, nigdy jednak nie
przykładała wagi do tego typu znaków i wróżb.
- Dlaczego pytasz? -
spytała, nieświadomie mieszając magią kakao.
- Bo zauważyłam to u was.
- Abby wzruszyła ramionami. Wyraźnie zawahała się przed słowem
"was". Widać zastanawiała się nad użyciem wyrazu "nas",
ale doszła do wniosku, że obie jeszcze nie są na to gotowe. I
dobrze, pomyślała Bonnie.
- Pierwszym znakiem jest
morderstwo - nad tym chyba nie musimy się zastanawiać, prawda?
Bonnie nie zaprzeczyła ani
nie przytaknęła, przyglądając się ożywionej twarzy matki.
Takiej pełnej emocji Bennett-Wilson jeszcze nie widziała.
- Drugim zniknięcie wroga.
Klaus wyjechał, prawda?
- Nie wiemy, gdzie jest -
odpowiedziała Bonnie, czując dziwne ukłucie w brzuchu, które
jednak szybko zignorowała. - To tylko zabobony pochodzące z
tradycji, o niczym nie świadczą. Nie mam zamiaru w to wierzyć.
Ożywienie Abby nieco
opadło, ale jednak nie zniknęło.
- Jak chcesz - powiedziała,
wyprostowując się i gryząc jabłko. - Miej jednak oczy otwarte na
następne znaki: otwarcie się książki na stronie zawierającej
słowo "śmierć", przekręcenie znaku przeciwnie do
kierunku wiatru...
- ...pożar lasu, zawalenie
się mostu - dokończyła za nią Bonnie. - Tak, wiem.
- To dobrze. - Abby
przesłała jej coś w stylu pocieszającego uśmiechu.
W tym momencie do kuchni
wszedł Jamie. Na jego widok Bonnie zarumieniła się po cebulki włosów i spuściła wzrok.
- Co to, wymieniacie znaki
apokalipsy? - spytał, śmiejąc się. Podszedł do kosza z owocami i
wyjął stamtąd jabłko. Co oni mieli dzisiaj z tymi jabłkami?
- Tylko jeśli przez
apokalipsę rozumiesz zagrożenie dla Mystic Falls - odpowiedziała
mu Abby. - Ale to by znaczyło, że taki stan trwa tutaj na okrągło.
- Nie masz racji -
zaprzeczyła Bonnie. - Przez wszystkie lata twojej nieobecności
było tu spokojnie.
- Jesteś tego pewna? - Abby
uniosła do góry prawą brew, ponownie opierając się o blat i
nachylając nad czarownicą. - Mystic Falls jest przeklęte, Bonnie.
Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.
Po tych słowach, które
wywołały ukłucie niepokoju u czarownicy, wyprostowała się i
oświadczyła:
- Idę kontynuować
zwiedzanie. Może spotkam jakichś znajomych. Będę wieczorem. -
Cmoknęła Jamie'ego w policzek, a zanim Bonnie zdołała
zaprotestować również i ją, po czym zniknęła.
Atmosfera, jaka zapanowała
w kuchni, wbrew pozorom nie była napięta. Jamie uśmiechnął się
do Bonnie i usiadł na krześle obok niej.
Otworzył usta, żeby coś
powiedzieć, ale ona zrobiła to samo. W rezultacie żadne z nich się
nie odezwało, a po chwili wybuchnęli śmiechem. Jamie naturalnym,
Bonnie trochę nerwowym. Chciała z nim porozmawiać o wydarzeniach
poprzedniej nocy, ale nie miała odwagi. Postanowiła więc pójść
inną drogą.
- Poszedłbyś ze mną do
biblioteki? - spytała, postanawiając połączyć przyjemne z
pożytecznym. Chociaż musiałaby się bardzo długo zastanawiać, by
określić, co miało być tym "przyjemnym".
- Nie ma sprawy - uśmiechnął
się tak szczerym i niewinnym uśmiechem, że Bonnie poczuła
przyjemny uścisk w brzuchu.
Przełknęła ślinę. Może
właśnie to miało być tą "przyjemną" częścią.
Komentarz odautorski: I jest, pierwszy rozdział po przenosinach. Miał być w piątek. I to nie ten 13, tylko jeszcze tydzień wcześniej. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Może blog numer trzy? Może fascynacja panem Deanem Winchesterem? A może zwyczajnie, stracenie serca do Pamiętników?
Nie powiem, że do tego opowiadania, bo nie chcę tego mówić. Dokończę to. Na pewno. Rozdziały mam napisane do osiemnastki, więc jeszcze przez parę tygodni Was pomęczę. :)
Opinii nie będę wyrażać, powiem tylko, że moi bohaterowie coraz mniej przypominają oryginały.
Pytanie do Was: gdyby mi coś strzeliło do głowy i chciałabym skopiować Wasze komentarze na blogspota, mielibyście coś przeciwko?
Do napisania!
Fajnie, że się przeniosłaś ^^. Choć mogłabyś zmienić kolory menu i spisu treści na jaśniejszy, bo tego zupełnie nie widać na ciemnym tle :((.
OdpowiedzUsuńCo do komci, jak najbardziej można przenieśc ^^. Ja też chyba to zrobię, może nawet jeszcze dziś, tylko będę musiała na chwilę włączyć komentowanie dla niezalogowanych, aby je pododawać pod odpowiednie rozdziały.
Rozdział był całkiem fajny ^^. Szczególnie te fragmenty o Bonnie, Abby i znakach. To było troszkę takie niepokojące, a ja lubię, jak opowiadania są niepokojące ^^.
Wgl zazdroszczę ci weny i świetnego stylu, ale to już wiesz ;PP.
W linkach podmieniłam adres ;)).
Nie, kategorycznie zabraniam Ci przeniesienia moich komentarzy na blogspota *szaleńczy śmiech dobijający się złowieszczym echem wśród ścian lochu*. Żartuję. Rób, co do Ciebie należy i nie przywiązuj zbytniej wagi do tej wypowiedzi - będzie bezsensowna i nad wyraz dziwna.
OdpowiedzUsuńNie muszę powtarzać, że Bonnie i jej wyrzuty sumienia działają mi na nerwy, a Klausa chcę wziąć do domu? Na pewno.
Najpierw zaczęłam w myślach trochę oponować, jakoby z Pierwotnym ciężko się rozmawiało. Potem jednak doszłam do wniosku, że, biorąc pod uwagę całokształt jego charakteru oraz charakteru drugiego rozmówcy, w tym wypadku Caroline, może być ciężko. Przeczuwam, że to kwestia czasu. Jestem straszliwie ciekawa dalszej części tej wycieczki. Oficjalnie rozpoczynam gnębienie o trzynastkę.
Co do moich komentarzy,to rób co chcesz.Cieszę się że przeniosłaś się na blogspot.com Nie ma żadnych trudności z Onetem,który ostatnio zaczął mnie wkurzać... Co do rozdziału to jestem mile zaskoczona ; ) Tyle fragmentów z Caroline i Klausem xd Proszę o więcej !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przeniesienie się to bardzo dobry pomysł, bo i tak onet mają zamiar przenosić na inny serwer. A komentarze zależą od Ciebie, ja przeniosłam na moim starym blogu, bo czasem lubię wracać do nich, szczególnie do niektórych perełek.
OdpowiedzUsuńA wracając do treści.
Zastanawiam się, czy Bonnie dobrze zrobiła ignorując te "pierwsze znaki". W końcu zawsze istnieje możliwość, że jednak coś może się zdarzyć. A już chyba szczególnie w takim miejscu.
Czyli Klaus też do końca nie wie, co robi. Caroline ma ogromnego pecha. Nie dość, że to wszystko ją spotkało, to jeszcze utknęła w lesie z irytującym ją typkiem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Uwielbiam Klausa, jego fascynację Caroline i zwroty typu "kochanie", "skarbie" zwłaszcza, że wymawia je w mojej wyobraźni z akcentem znanym z serialu ;) I do tego jego uśmiech. Naprawdę dobrze oddajesz tą postać, a fragmenty z nim należą do moich ulubionych. Oby Caroline przekonała się do Pierwotnego i przestała traktować go jako rozmówcę i wybawcę z przymusu. W jego obecności przynajmniej nie szaleje, chociaż ciekawe jak dalej potoczy się ta sprawa i czy Klaus jakoś "wyleczy" blondynkę.
OdpowiedzUsuńBonnie mnie irytuje, ale to norma jeśli chodzi o jej postać wszędzie ;> Te znaki rzeczywiście dość niepokojące i nie należy ich ignorować. I aż mnie naszła ochota na jabłko ;p
Dobrze, że się przeniosłaś. A jeśli chodzi o komentarze, to nie mam nic przeciwko.
Pozdrawiam!
Nowy rozdział na http://powrot-o-zmierzchu.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam. ; )
Cóż, widać nie tylko ja mam problemy z dodawaniem rozdziałów bez opóźnień. Jupi, nie jestem sama! Ogromnie się cieszę, iż postanowiłaś przenieść swoją działalność na blogspot. Mniej problemów z dodawaniem komentarzy, to wielki plus dla nas. A propos komentarzy, to ja nie mam nic przeciwko temu, byś przeniosła sobie moja tutaj ;)
OdpowiedzUsuńCo się również tyczy opóźnień... widać, ja nie mogę komentować twoich rozdziałów zaraz po przeczytaniu, tylko wieki później. Nie wiem, jakoś tak nie umiem zaraz po przeczytaniu napisać sensownego komentarza (jakby ten był sensowny), gdzie na innych blogach nie mam takiego problemu. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że pobudza mnie to do refleksji? Naprawdę, nie wiem. Wiesz? Ja chyba też tracę serce do Pamiętników. Jakoś pisanie o nich nie sprawia mi już takiej frajdy jak wcześniej, ale i tak skończę to, co zaczęłam ;P
Wracając do rozdziału (bo się rozpisałam sama nie wiem, o czym), to głównie sceny między Bonnie a Jamie'im zasługują na ogromną pochwałę z mojej strony. Przepadam za tą parą. Poza tym uwielbiam czytać fragmenty opisane z perspektywy Klausa. Uwielbiam tego dupka, i to już chyba nigdy się nie zmieni. ;>
Cóż, ja mogę więcej pisać? Czekam na następny rozdział! ;D
Całuski! ;**
PS. Szablon na blogspocie ci się trochę rozpikselował, ale to może przez format, w jakim go zapisałaś na dysku.
" a w jego oczach malował się ten dziwny podziw, który pierwszy raz ujrzała podczas balu rodziny Mikaelsonów."- wydaje mi się, że "balu u rodziny Mikaelsonów"
OdpowiedzUsuńZ jednej strony współczuję Caroline, z drugiej jej zazdroszczę. Przebywanie sam na sam z Klausem musi być uciążliwe, ale przynajmniej jest na czym oko zawiesić ;d No ale te jego określenia 'skarbie", "kochanie" mogłyby jednak wkurzać.
Bonnie z pewnością nie jest złym czlowiekiem. W końcu działała dla dobra ogółu, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ale jak mogła wydać Caroline Klausowi? Przecież on jest straszny, nikt z nim długo nie wytrzyma. Taki charakter ( znaczy ja go uwielbiam! )
Za każdym razem, kiedy piszesz, że się uśmiecha, robię to samo, bo go widzę ;d
Jamie ewidentnie będzie z Bonnie, chyba że wcześniej go zabijesz ;d To tylko kwestia czasu.
Jak to straciłaś serce do TVD? Do tego nie da się stracić serca. Można przeżywać kryzys czy coś, ale nie odsuwa się na zawsze! Wiesz co mi się wydaje? Że jak tylko pojawi się kolejny sezon, to wena dotycząca tego opowiadania wróci :) Sama miałam tak, że przez około rok nic nie pisałam, usunęłam mojego pierwszego bloga i potem, jak obejrzałam 4 ostatnie odcinki TVD, nagle coś mnie naszło i zaczęłam pisać coś zupełnie innego od nowa. Nie o Pamiętnikach co prawda, ale o wampirach :D
Przeczytałam już dawno, ale dopiero dzisiaj komentuję z tego względu, iż wcześniej nie miałam czasu :) Rozdział jak zwykle mi się podobał, jakżeby nie? :) Zarówno wątek Bonnie z Jamie'm jak i Caroline z Klausem oddałaś idealnie. Mam wrażenie, że z każdym rozdziałem coraz lepiej idzie Ci wczuwanie się w bohaterów... Zwłaszcza w dwie główne bohaterki (tutaj muszę dodać, iż dobrze, że nie jest nią Elena, a jej przyjaciółki). Zresztą pana Pierwotnego również przedstawiasz genialnie, niemal słyszę jego kwestie we własnej głowie. Ciekawe, jak rozwiniesz ten wątek i czy Caroline w pewnym momencie poczuje coś do wampira. Kibicuję także Bonnie i Jamie'owi - naprawdę udana z nich para, a Jeremy był dla niej zbyt gówniarski.
OdpowiedzUsuńOgółem post należał do tych udanych, zresztą Ty chyba tylko takie umiesz pisać. Całuję ;*
I przepraszam za taki beznadziejny komentarz! :(
na www.requiem-to-the-love.blogspot.com pojawił się rozdział drugi! Zapraszam serdecznie! :*
OdpowiedzUsuńHej. Z góry przepraszam za drobny spam. Startuję z nowym opowiadaniem, opartym na TVD, ale... Fabuła nie ma nic wspólnego z braćmi Salvatore ani Katherine czy Pierwotnymi. Do mieszkańców Mystic Falls dołączają dwaj faceci, którzy sporo namieszają w życiu panny Gilbert. Zachęcam do zapoznania się z rubryką "Bohaterowie", a niebawem - może i jutro, pojawi się już pierwsza notka. ; )
OdpowiedzUsuńPojawił się pierwszy rozdział! Zapraszam serdecznie! ; ) http://different-mystic-falls.blogspot.com/
UsuńPrzystojny blondyn o dość bujnej czuprynie ospale usiadł przy stoliku w niewielkiej kawiarence. Zamówił espresso i rozpoczął poszukiwania ulubionego notatnika. Grzebiąc po kieszeniach, niechybnie zauważył wielką, atramentową plamę na prawej dłoni.
OdpowiedzUsuń— Czas powitać postęp technologiczny — westchnął, sięgając do plecaka.
Laptop zajął honorowe miejsce tuż obok kawy i niewielkiego wazonika. Mężczyzna strzelił kostkami, a następnie uruchomił maszynę.
Na terenie kawiarenki dostępny był bezprzewodowy Internet, który tylko rozochocił wyposzczonego blondyna. Rozejrzał się po lokalu, upewniając, że nikt nie patrzy. Zachichotał i kliknął na zakładkę z ulubioną kreskówką. Niestety, kolega, z którym dzielił pokój w akademiku, okazał się naprawdę paskudnym informatykiem.
Laptop zaczął szaleć — najpierw włączyła się strona Nyan cat, potem „Pan Trolololo”, aż na ekranie pojawiła się strona główna jakiegoś forum.
Czerwony na twarzy blondyn niepewnie spoglądał na ekran, błądząc palcem po padzie.
— Forum literackie Nasza Pisarnia — przeczytał.
Zjechał kursorem w dół. Przeczytał kilka tematów w Obsłudze pióra, potem zerknął na opowieści użytkowników w Prozie i wiersze w Poezji. Uśmiech momentalnie rozkwitł na jego twarzy.
Zarejestrował się niemal od razu. Przeczytał regulamin, założył wątek powitalny w Plakietkach z nazwiskiem i ruszył na podbój tematów.
Kawa wystygła, na zewnątrz zrobiło się ciemno, a dwaj wykładowcy z pewnością odnotowali kolejne nieobecności przy jego nazwisku. Młody student ocknął się z formowego szału dopiero wtedy, gdy laptop, mimo porządnej, litowo-jonowej baterii, odmówił posłuszeństwa. Zapisał więc na kartce „www.NaszaPisarnia.ugu.pl” i, przeklinając, że zapomniał dodać odpowiedniej zakładki, wsadził ją do kieszeni spodni. Zerknął na zegarek, który nieco go otrzeźwił, by po chwili wybiec z kawiarni — miał nadzieję, że zdąży na ostatni wykład…
Witam :)
OdpowiedzUsuńNa swit-zywych-trupow.blogspot.com pojawił się rozdział VIII. Zapraszam serdecznie :)
Kiedy pojawi się nowy rozdział? Nie mogę się doczekać xD
OdpowiedzUsuń