piątek, 13 kwietnia 2012

1. Forever failure

Nowy dzień wstawał powoli. Słońce rozpoczęło mozolną wspinaczkę po horyzoncie, oświetlając słabymi jeszcze promieniami skąpaną w mroku ziemię.
Caroline stała przez krótką chwilę przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Bonnie, z dłonią zwiniętą w pięść, przygotowaną do zapukania w drewnianą powierzchnię, wiszącą jednak w powietrzu parę cali od celu. Wciąż miała wątpliwości. Bonnie naprawdę miała już wiele na głowie, czy powinna jeszcze obarczać ją swoimi problemami? Była tu przecież po to, żeby jej pomagać, a nie żeby zadręczać nowymi rewelacjami.
Odetchnęła głęboko, próbując wyperswadować sobie pomysł zwierzenia się przyjaciółce, a przy okazji przymknęła też oczy. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Obraz, który pojawił się w jej głowie, otrzeźwił ją w jednej chwili. Z determinacją zapukała do drzwi.
- Nie przeszkadzam? - spytała, wsuwając głowę do pokoju.
- Nie, właź. - Bonnie siedziała na łóżku po turecku, a wokół niej na pościeli rozłożone były księgi magiczne. Na widok przyjaciółki czarownica bez ceregieli zrzuciła opasłe tomy na podłogę i wygładziła prześcieradło, robiąc Caroline miejsce.
- Szukałaś czegoś konkretnego? - spytała z ciekawością Caroline, wdzięczna losowi za jakiś temat, który pozwolił jej odciągnąć myśli od koszmaru minionej nocy. Jednocześnie poczuła winę, że temat ten był nierozłącznie związany z nieszczęściem jej przyjaciółki.
Bonnie otworzyła usta, po czym zamknęła je i ciężko westchnęła.
- Właściwie... tak – powiedziała cicho, mnąc w dłoniach prześcieradło. - Czegoś, co pozwoliłoby mi cofnąć czas. Choćby o tych kilkanaście dni, przed otwarciem czwartej trumny.
Caroline milczała, widząc w oczach Bonnie ból, którego sama nie tak dawno temu doświadczyła. Właściwie wciąż tlił się w jej sercu, od czasu do czasu dając o sobie znać.
- Albo czegoś, dzięki czemu mogłabym cofnąć jej przemianę. Żeby mogła znowu być człowiekiem. - Bonnie utkwiła spojrzenie w oknie, przygryzając dolną wargę.
- Bonnie... - zaczęła Caroline, lecz przyjaciółka szybko jej przerwała.
- Wiem, wiem, to jest żałosne. Wszystkie moje wysiłki i tak spełzną na niczym – wyrzuciła z siebie Bonnie, wreszcie patrząc wampirzycy w oczy. - Ale... nigdy wcześniej moja magia nie wydawała się taka bezużyteczna. Nic nie mogę zrobić. Nie mogłam temu zapobiec, teraz nie mogę niczego zmienić. A po co mi moc, która nic nie daje?
Bonnie zawsze była dla Caroline wzorem kogoś twardego, dobrze radzącego sobie z problemami. Ujrzenie jej w takim stanie utwierdziło wampirzycę w przekonaniu, że czasy są cięższe niż kiedykolwiek wcześniej. Cały świat Bennettówny w jednej chwili zwalił się jej na głowę. Klaus, Jeremy, Esther, Abby. Los ciężko ją ostatnio doświadczał.
Caroline chwyciła Bonnie za ręce i zmusiła ją do spojrzenia sobie w oczy.
- To nie jest żałosne, a ty nie jesteś bezużyteczna. Bonnie, zostałaś tu dla niej, a to i tak wiele, patrząc na to, że ona nigdy nie zrobiła tego samego dla ciebie. Nie możesz zmienić przeszłości, to prawda... - wzięła głęboki oddech, zastanawiając się nad dalszą częścią wypowiedzi - ...ale teraz możesz zmienić wiele. Możesz naprawdę pomóc jej podczas przemiany. Możesz zmienić jej przyszłość. Zabrzmi to dla ciebie trochę absurdalnie, ale tak to już jest, kiedy stajesz się wampirem. Potrzebujesz wtedy każdej pomocy, a ona naprawdę powinna być wdzięczna losowi za to, że ma tak wspaniałą córkę, jak ty.
Przez twarz Bonnie przemknął lekki, odrobinę wymuszony uśmiech.
- Chodź tu. - Caroline przyciągnęła ją do siebie i przytuliła ją mocno, głaszcząc przyjaciółkę po ciemnych lokach.
- Dziękuję, że tu jesteś – powiedziała Bonnie, a Caroline usłyszała w jej głosie wyraźną ulgę. Cieszyła się, że mogła pomóc przyjaciółce, po to tu przecież została. I taka była też jej rola – niesienie pocieszenia. Nic więcej. Była tego aż boleśnie świadoma.
Dlaczego więc czuła narastającą w gardle gulę, a serce zdawała się ściskać zimna obręcz?
- Zabieramy się więc za pomaganie? - spytała w końcu, lekko odrywając od siebie Bonnie. Ta w odpowiedzi pokiwała głową.
Pomagać. Przecież po to właśnie Caroline tu była. Nie żeby przeszkadzać. Nie żeby dodawać Bonnie nowych powodów do zmartwień. Ale żeby pomagać.

***

- Skup się. Zamknij oczy. Wyostrz zmysły. Co czujesz?
- Krew. Ludzką krew. Widzę krew. Czuję krew. Słyszę krew.
- Zła odpowiedź. Wyostrz je bardziej.
Caroline specjalnie z dnia na dzień wybierała coraz trudniejsze miejsca lekcji dla swojej nie tak świeżo upieczonej uczennicy. Tym razem była to leśna polana, pełna różnych odgłosów, zapachów, a przede wszystkim - życia.
Abby stała na środku z zamkniętymi oczami, a na jej twarzy widać było wyraźnie walkę, jaką ze sobą toczyła. Musiała wyłączyć w sobie odczucia związane z ludzką krwią. W okolicy było niewielu ludzi – koło Caroline, oparta o drzewo, stała Bonnie, a po pobliskiej drodze od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Mimo to pokusa była zbyt silna, by skupić się na krwi innych istot żyjących w lesie. Zapach człowieka był najwyraźniejszym, najbardziej pociągającym ze wszystkich zapachów, jakie tylko istniały.
- Może nie jest jeszcze na to gotowa – zasugerowała Bonnie, z trudem obserwując walkę własnej matki.
- Uwierz mi, jest. - Caroline nie spojrzała na przyjaciółkę, skupiając całą swoją uwagę na Abby. Musiała być czujna – jeśli coś poszłoby nie tak, tylko ona mogłaby uratować sytuację. Po chwili jednak zerknęła na Bonnie, która wyraźnie nadmiernie przeżywała wszystko, co było związane z Abby. - Może lepiej będzie, jeśli wrócisz do domu.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie martw się, poradzimy sobie. Jesteśmy silnymi dziewczynkami.
Puściła oko do Bonnie, która uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła się i odeszła z polany. Po zmniejszeniu częstotliwości oddechów Abby Caroline wywnioskowała, że odesłanie stąd czarownicy było dobrą decyzją. Wbrew temu, co przed chwilą powiedziała, Caroline wiedziała, że Abby nie była jeszcze gotowa na polowanie w obecności człowieka. To wymagało większego samozaparcia niż to, które ex-czarownica zdołała do tej pory wypracować. Mimo wszystko była jednak pojętną uczennicą. Miała szansę stać się pierwszym wampirem w dziejach, który nigdy nikogo nie uśmiercił.
Caroline uśmiechnęła się smutno do siebie. Sama chciałaby być takim wampirem. Wciąż, nawet po upływie tak długiego czasu od tamtego wydarzenia, czuła czasem wyrzuty sumienia z powodu jedynego morderstwa z zimną krwią, jakiego w życiu dokonała. Było to zdecydowanie o jedno za dużo. Musiała z tym żyć, bo nie miała innego wyboru; wiedziała jednak, że nigdy o tym nie zapomni.
- Co czujesz?
- Krew. Zwierzęcą krew.
- To dobrze. Z którego kierunku dochodzi zapach?
Abby otworzyła oczy i odwróciła się ku zachodowi. Nie musiała nic mówić, w jej oczach zażyło się pragnienie.
- Dobrze. Ruszaj.
Caroline nie musiała tego dwa razy powtarzać. Abby opanowała wampirzą prędkość lepiej niż cokolwiek innego. W sekundę pokonała odległość dzielącą ją od źródła nęcącego zapachu, a w następnej chwili wbiła kły w pulsującą żyłę niedużej łani. Caroline obserwowała ją z bezpiecznej odległości. Zapach krwi docierał do jej nozdrzy, przypominając, że sama również powinna zapolować. Zerknęła na swoją uczennicę, która wydawała się być zbyt pochłonięta wysysaniem resztek życia z ciała zwierzęcia, by zauważyć jej chwilową nieobecność. Skorzystała więc z pożywiania się Abby i skupiła się na napływającej fali zapachów. Instynkt bezbłędnie poprowadził ją do źródła krwi, którym również okazał się być czterokopytny zwierz, nieco większy jednak od łowu pani Wilson-Bennett. Szybkie skręcenie karku i jeleń zakończył swój żywot, stając się po prostu workiem jeszcze ciepłego, czerwonego płynu.
Po paru sekundach Caroline uporała się ze swoją zdobyczą. Starała się pospieszyć, nie chciała zostawiać Abby samą na dłużej niż kilka chwil.
Las szumiał przyjaźnie, kiedy biegła na miejsce, w którym zostawiła byłą czarownicę. Wszystko wokół toczyło swoje życia, beztrosko, zgodnie z naturalnym rytmem. Natura ją uspokajała, koiła wszelkie bóle, pozwalała zapomnieć. Napoiła ją optymizmem – skoro nowej wampirzycy tak dobrze szło, może i jej uda się szybko wrócić do domu. A może nawet do Tylera.
Kiedy dotarła na miejsce łowu poczuła narastający niepokój. Jedynym śladem po obecności Abby było ciało młodej sarny, które leżało na ziemi w kałuży krwi. Jednak samej wampirzycy nie było w polu widzenia.
- Abby! - krzyknęła Caroline, rozglądając się dookoła. Liście wszędzie szumiały tak samo, na dodatek wzmógł się wiatr. Nie było mowy, żeby cokolwiek pomogło jej wydedukować, gdzie podziała się matka Bonnie. - Abby!
Kleszcze na jej sercu zacisnęły się mocniej niż kiedykolwiek. Jak mogła być taka głupia, by zostawić początkującego wampira samego na polowaniu? Wyrzucała sobie własną bezmyślność, kiedy przemierzała las wzdłuż i wszerz, szukając śladu po zaginionej wampirzycy. Dopiero ludzki krzyk pomógł jej odnaleźć właściwy kierunek.
Dotarcie na odpowiednie miejsce nie zajęło jej dużo czasu. Zobaczyła to, czego najbardziej się obawiała. Młodą dziewczynę w objęciach Abby. Krew spływała po obnażonej szyi nastolatki, barwiąc jej bluzkę na czerwony kolor. W oczach dziewczyny widać było tylko bezgraniczny strach i przerażenie.
Caroline nie marnowała czasu. Odrzuciła Abby na bok, chwyciła słaniającą się na nogach, ale na szczęście jeszcze żywą dziewczynę, ugryzła własny nadgarstek i podstawiła nieszczęsnej ofierze pod usta.
- Nie ruszaj się stąd – rzuciła do Abby, która jak zahipnotyzowana stała na poboczu drogi, wpatrując się nieruchomo w dziewczynę.
Po chwili Caroline poczuła, że nastolatka wypiła już dosyć. Odwróciła ją delikatnie do siebie i spojrzała głęboko w oczy.
- Zapomnisz o wszystkim, co się stało. Wyszłaś na spacer i zaatakował cię wilk, rozumiesz? - powiedziała powoli, nie odrywając wzroku od tęczówek dziewczyny.
- Wyszłam na spacer i zaatakował mnie wilk – powtórzyła nastolatka.
- Teraz odejdź stąd i zatrzymaj się dopiero wtedy, gdy dojdziesz do swojego domu.
- Odejdę i zatrzymam się dopiero wtedy, gdy dojdę do mojego domu.
Zgodnie z tym, co powiedziała, dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła. Caroline odczekała, aż zniknie z pola widzenia, po czym spojrzała na Abby, do której powoli docierało to, co zrobiła.
- O mój Boże... - wyszeptała ex-czarownica, patrząc na swoje pokryte krwią ręce. - O mój Boże...
Szept po chwili przerodził się w krzyk przerażenia. Abby opadła na kolana, wciąż wpatrując się w swoje ręce. Krew, dowód jej winy, skapywała na ziemię, tworząc małą kałużę na asfalcie.
Kap.
Caroline szybko zdusiła w sobie nieprzyjemne skojarzenie, po czym podeszła do wampirzycy i dźwignęła ją na nogi.
- Każdemu się to zdarza – powiedziała, starając się zwrócić na siebie uwagę Abby, jednak bez skutku. Była czarownica nie odrywała wzroku od krwi, która wciąż skapywała z jej rąk. - Wracamy do domu.
Dom. Jedyna ostoja skołatanego serca wampira.
Caroline też chciała wrócić do domu. Swojego domu.

***

Caroline siedziała na łóżku w „swoim” pokoju, z nogami podwiniętymi pod brodę. Nigdy nie sądziła, że nadawałaby się na nauczycielkę. Ta niewątpliwa porażka wychowawcza jeszcze bardziej utwierdziła ją w tym przekonaniu.
Dobrze jednak wiedziała, że tu nie o to chodziło. Nieważna była jej umiejętność, czy też raczej nieumiejętność, nauczenia Abby samokontroli. Mógłby tego dokonać każdy wampir z odrobiną silnej woli, motywacji i samozaparcia. To nie z tego powodu czuła wyrzuty sumienia. Chodziło o to, że zawiodła Bonnie.
Mimo że przyjaciółka starała się ukryć swe emocje, Caroline zdążyła zauważyć rozczarowanie i ból w oczach czarownicy, kiedy wampirzyca wróciła do domu, prowadząc ze sobą pokrytą krwią Abby. Tylko ona, a nie Abby, była powodem tych uczuć.
Może to właśnie było jej przeznaczeniem. Zawodzenie ludzi. Może właśnie do tego została stworzona.
Z cichym jękiem rzuciła się na poduszki. Czy kiedykolwiek coś w życiu wyszło jej dobrze? Po długim zastanowieniu doszła do wniosku, że nie. Nigdy nie była dobrą córką. Nigdy nie była dobrą dziewczyną. Nigdy nie była też dobrą przyjaciółką, przynajmniej w swoim mniemaniu. Dobrym wampirem? Cóż, nie była pewna znaczenia tego słowa, ale akurat w tym punkcie mogła być blisko.
Zawsze za to była dobrą organizatorką przyjęć. I dobrą imprezowiczką. W końcu miało się tytuł Miss Mystic Falls i parę wcześniejszych koron królowej balu...
To wszystkie twoje osiągnięcia, Caroline? Pomyślała gorzko, po czym zakryła głowę poduszką. To były wszystkie jej osiągnięcia. Naprawdę imponujące.
Patrząc na swoje życie z perspektywy czasu wydało jej się, że przez siedemnaście lat swojego istnienia egzystowała jak pod kloszem. Z dala od prawdziwego świata, i to zarówno tego zwyczajnego, ludzkiego, jak i tego nadnaturalnego. Przejmowała się wyłącznie podrywami, romansami, balami. Co prawda to wciąż było ważne i nigdy nie przestanie takie być, jednakże... Poczuła się żałośnie, całkiem jakby odebrano jej część dzieciństwa, pozostawiając jedynie z nic nieznaczącym tytułem Miss Mystic Falls.
Życie paradoksalnie zapukało do jej drzwi dopiero wtedy, kiedy je straciła. Wszystko nabrało nowych barw, a jej świat całkowicie się przewartościował. Dużo rzeczy uległo zmianie. Jedna rzecz pozostawała jednak stała – nawalała we wszystkim. W byciu przyjaciółką – wciąż czuła wstyd na wspomnienie „służby” u Katherine – dziewczyną, a nawet, jak widać, wampirem.
A przecież zawsze chciała dobrze.
Czyż nie najlepszymi intencjami piekło jest wybrukowane?
Zmożona wyrzutami sumienia usnęła. Dzień był wyczerpujący, ale przynajmniej pozwolił jej zapomnieć o nocnych problemach.
Zapomnienie czasem nie było jednak dobrą sprawą. I to był właśnie ten przypadek. Bo dopiero w nocy zaczęła rozumieć prawdziwe znaczenie słowa „piekło”.

Komentarz odautorski: Nie wiem, czy będzie się wam podobać. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że naprawdę dawno nie pisałam prawdziwego opowiadania ff, jeszcze dawniej nie pisałam żadnego po polsku, więc muszę ponownie się w to wkręcić (jeśli kiedykolwiek wcześniej byłam "wkręcona").
Nie wydaje mi się, żeby dobrze wychodziło mi odwzorowywanie charakteru bohaterów. Jakiekolwiek sugestie będą mile widziane!
Dziękuję bardzo Christel za przepiękny szablon. Jesteś wielka! Następny rozdział będzie dla Ciebie, z racji tego, że wydaje mi się lepszy niż ten.
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz