Nowy dzień
wstawał powoli. Słońce rozpoczęło mozolną wspinaczkę po
horyzoncie, oświetlając słabymi jeszcze promieniami skąpaną w
mroku ziemię.
Caroline stała
przez krótką chwilę przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Bonnie,
z dłonią zwiniętą w pięść, przygotowaną do zapukania w
drewnianą powierzchnię, wiszącą jednak w powietrzu parę cali od
celu. Wciąż miała wątpliwości. Bonnie naprawdę miała już
wiele na głowie, czy powinna jeszcze obarczać ją swoimi
problemami? Była tu przecież po to, żeby jej pomagać, a nie żeby
zadręczać nowymi rewelacjami.
Odetchnęła
głęboko, próbując wyperswadować sobie pomysł zwierzenia się
przyjaciółce, a przy okazji przymknęła też oczy. To zdecydowanie
nie był dobry pomysł. Obraz, który pojawił się w jej głowie,
otrzeźwił ją w jednej chwili. Z determinacją zapukała do drzwi.
- Nie
przeszkadzam? - spytała, wsuwając głowę do pokoju.
- Nie, właź. -
Bonnie siedziała na łóżku po turecku, a wokół niej na pościeli
rozłożone były księgi magiczne. Na widok przyjaciółki
czarownica bez ceregieli zrzuciła opasłe tomy na podłogę i
wygładziła prześcieradło, robiąc Caroline miejsce.
- Szukałaś
czegoś konkretnego? - spytała z ciekawością Caroline, wdzięczna
losowi za jakiś temat, który pozwolił jej odciągnąć myśli od
koszmaru minionej nocy. Jednocześnie poczuła winę, że temat ten
był nierozłącznie związany z nieszczęściem jej przyjaciółki.
Bonnie otworzyła
usta, po czym zamknęła je i ciężko westchnęła.
- Właściwie...
tak – powiedziała cicho, mnąc w dłoniach prześcieradło. -
Czegoś, co pozwoliłoby mi cofnąć czas. Choćby o tych kilkanaście
dni, przed otwarciem czwartej trumny.
Caroline milczała,
widząc w oczach Bonnie ból, którego sama nie tak dawno temu
doświadczyła. Właściwie wciąż tlił się w jej sercu, od czasu
do czasu dając o sobie znać.
- Albo czegoś,
dzięki czemu mogłabym cofnąć jej przemianę. Żeby mogła znowu
być człowiekiem. - Bonnie utkwiła spojrzenie w oknie, przygryzając
dolną wargę.
- Bonnie... -
zaczęła Caroline, lecz przyjaciółka szybko jej przerwała.
- Wiem, wiem, to
jest żałosne. Wszystkie moje wysiłki i tak spełzną na niczym –
wyrzuciła z siebie Bonnie, wreszcie patrząc wampirzycy w oczy. -
Ale... nigdy wcześniej moja magia nie wydawała się taka
bezużyteczna. Nic nie mogę zrobić. Nie mogłam temu zapobiec,
teraz nie mogę niczego zmienić. A po co mi moc, która nic nie
daje?
Bonnie zawsze była
dla Caroline wzorem kogoś twardego, dobrze radzącego sobie z
problemami. Ujrzenie jej w takim stanie utwierdziło wampirzycę w
przekonaniu, że czasy są cięższe niż kiedykolwiek wcześniej.
Cały świat Bennettówny w jednej chwili zwalił się jej na głowę.
Klaus, Jeremy, Esther, Abby. Los ciężko ją ostatnio doświadczał.
Caroline chwyciła
Bonnie za ręce i zmusiła ją do spojrzenia sobie w oczy.
- To nie jest
żałosne, a ty nie jesteś bezużyteczna. Bonnie, zostałaś tu dla
niej, a to i tak wiele, patrząc na to, że ona nigdy nie zrobiła
tego samego dla ciebie. Nie możesz zmienić przeszłości, to
prawda... - wzięła głęboki oddech, zastanawiając się nad dalszą
częścią wypowiedzi - ...ale teraz możesz zmienić wiele. Możesz
naprawdę pomóc jej podczas przemiany. Możesz zmienić jej
przyszłość. Zabrzmi to dla ciebie trochę absurdalnie, ale tak to
już jest, kiedy stajesz się wampirem. Potrzebujesz wtedy każdej
pomocy, a ona naprawdę powinna być wdzięczna losowi za to, że ma
tak wspaniałą córkę, jak ty.
Przez twarz Bonnie
przemknął lekki, odrobinę wymuszony uśmiech.
- Chodź tu. -
Caroline przyciągnęła ją do siebie i przytuliła ją mocno,
głaszcząc przyjaciółkę po ciemnych lokach.
- Dziękuję, że
tu jesteś – powiedziała Bonnie, a Caroline usłyszała w jej
głosie wyraźną ulgę. Cieszyła się, że mogła pomóc
przyjaciółce, po to tu przecież została. I taka była też jej
rola – niesienie pocieszenia. Nic więcej. Była tego aż boleśnie
świadoma.
Dlaczego więc
czuła narastającą w gardle gulę, a serce zdawała się ściskać
zimna obręcz?
- Zabieramy się
więc za pomaganie? - spytała w końcu, lekko odrywając od siebie
Bonnie. Ta w odpowiedzi pokiwała głową.
Pomagać. Przecież
po to właśnie Caroline tu była. Nie żeby przeszkadzać. Nie żeby
dodawać Bonnie nowych powodów do zmartwień. Ale żeby pomagać.
***
- Skup się.
Zamknij oczy. Wyostrz zmysły. Co czujesz?
- Krew. Ludzką
krew. Widzę krew. Czuję krew. Słyszę krew.
- Zła odpowiedź.
Wyostrz je bardziej.
Caroline
specjalnie z dnia na dzień wybierała coraz trudniejsze miejsca
lekcji dla swojej nie tak świeżo upieczonej uczennicy. Tym razem
była to leśna polana, pełna różnych odgłosów, zapachów, a
przede wszystkim - życia.
Abby stała na
środku z zamkniętymi oczami, a na jej twarzy widać było wyraźnie
walkę, jaką ze sobą toczyła. Musiała wyłączyć w sobie
odczucia związane z ludzką krwią. W okolicy było niewielu ludzi –
koło Caroline, oparta o drzewo, stała Bonnie, a po pobliskiej
drodze od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Mimo to pokusa
była zbyt silna, by skupić się na krwi innych istot żyjących w
lesie. Zapach człowieka był najwyraźniejszym, najbardziej
pociągającym ze wszystkich zapachów, jakie tylko istniały.
- Może nie jest
jeszcze na to gotowa – zasugerowała Bonnie, z trudem obserwując
walkę własnej matki.
- Uwierz mi, jest.
- Caroline nie spojrzała na przyjaciółkę, skupiając całą swoją
uwagę na Abby. Musiała być czujna – jeśli coś poszłoby nie
tak, tylko ona mogłaby uratować sytuację. Po chwili jednak
zerknęła na Bonnie, która wyraźnie nadmiernie przeżywała
wszystko, co było związane z Abby. - Może lepiej będzie, jeśli
wrócisz do domu.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie martw
się, poradzimy sobie. Jesteśmy silnymi dziewczynkami.
Puściła oko do
Bonnie, która uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła się i
odeszła z polany. Po zmniejszeniu częstotliwości oddechów Abby
Caroline wywnioskowała, że odesłanie stąd czarownicy było dobrą
decyzją. Wbrew temu, co przed chwilą powiedziała, Caroline
wiedziała, że Abby nie była jeszcze gotowa na polowanie w
obecności człowieka. To wymagało większego samozaparcia niż to,
które ex-czarownica zdołała do tej pory wypracować. Mimo wszystko
była jednak pojętną uczennicą. Miała szansę stać się
pierwszym wampirem w dziejach, który nigdy nikogo nie uśmiercił.
Caroline
uśmiechnęła się smutno do siebie. Sama chciałaby być takim
wampirem. Wciąż, nawet po upływie tak długiego czasu od tamtego
wydarzenia, czuła czasem wyrzuty sumienia z powodu jedynego
morderstwa z zimną krwią, jakiego w życiu dokonała. Było to
zdecydowanie o jedno za dużo. Musiała z tym żyć, bo nie miała
innego wyboru; wiedziała jednak, że nigdy o tym nie zapomni.
- Co czujesz?
- Krew. Zwierzęcą
krew.
- To dobrze. Z
którego kierunku dochodzi zapach?
Abby otworzyła
oczy i odwróciła się ku zachodowi. Nie musiała nic mówić, w jej
oczach zażyło się pragnienie.
- Dobrze. Ruszaj.
Caroline nie
musiała tego dwa razy powtarzać. Abby opanowała wampirzą prędkość
lepiej niż cokolwiek innego. W sekundę pokonała odległość
dzielącą ją od źródła nęcącego zapachu, a w następnej chwili
wbiła kły w pulsującą żyłę niedużej łani. Caroline
obserwowała ją z bezpiecznej odległości. Zapach krwi docierał do
jej nozdrzy, przypominając, że sama również powinna zapolować.
Zerknęła na swoją uczennicę, która wydawała się być zbyt
pochłonięta wysysaniem resztek życia z ciała zwierzęcia, by
zauważyć jej chwilową nieobecność. Skorzystała więc z
pożywiania się Abby i skupiła się na napływającej fali
zapachów. Instynkt bezbłędnie poprowadził ją do źródła krwi,
którym również okazał się być czterokopytny zwierz, nieco
większy jednak od łowu pani Wilson-Bennett. Szybkie skręcenie
karku i jeleń zakończył swój żywot, stając się po prostu
workiem jeszcze ciepłego, czerwonego płynu.
Po paru sekundach
Caroline uporała się ze swoją zdobyczą. Starała się pospieszyć,
nie chciała zostawiać Abby samą na dłużej niż kilka chwil.
Las szumiał
przyjaźnie, kiedy biegła na miejsce, w którym zostawiła byłą
czarownicę. Wszystko wokół toczyło swoje życia, beztrosko,
zgodnie z naturalnym rytmem. Natura ją uspokajała, koiła wszelkie
bóle, pozwalała zapomnieć. Napoiła ją optymizmem – skoro nowej
wampirzycy tak dobrze szło, może i jej uda się szybko wrócić do
domu. A może nawet do Tylera.
Kiedy dotarła na
miejsce łowu poczuła narastający niepokój. Jedynym śladem po
obecności Abby było ciało młodej sarny, które leżało na ziemi
w kałuży krwi. Jednak samej wampirzycy nie było w polu widzenia.
- Abby! -
krzyknęła Caroline, rozglądając się dookoła. Liście wszędzie
szumiały tak samo, na dodatek wzmógł się wiatr. Nie było mowy,
żeby cokolwiek pomogło jej wydedukować, gdzie podziała się matka
Bonnie. - Abby!
Kleszcze na jej
sercu zacisnęły się mocniej niż kiedykolwiek. Jak mogła być
taka głupia, by zostawić początkującego wampira samego na
polowaniu? Wyrzucała sobie własną bezmyślność, kiedy
przemierzała las wzdłuż i wszerz, szukając śladu po zaginionej
wampirzycy. Dopiero ludzki krzyk pomógł jej odnaleźć właściwy
kierunek.
Dotarcie na
odpowiednie miejsce nie zajęło jej dużo czasu. Zobaczyła to,
czego najbardziej się obawiała. Młodą dziewczynę w objęciach
Abby. Krew spływała po obnażonej szyi nastolatki, barwiąc jej
bluzkę na czerwony kolor. W oczach dziewczyny widać było tylko
bezgraniczny strach i przerażenie.
Caroline nie
marnowała czasu. Odrzuciła Abby na bok, chwyciła słaniającą się
na nogach, ale na szczęście jeszcze żywą dziewczynę, ugryzła
własny nadgarstek i podstawiła nieszczęsnej ofierze pod usta.
- Nie ruszaj się
stąd – rzuciła do Abby, która jak zahipnotyzowana stała na
poboczu drogi, wpatrując się nieruchomo w dziewczynę.
Po chwili Caroline
poczuła, że nastolatka wypiła już dosyć. Odwróciła ją
delikatnie do siebie i spojrzała głęboko w oczy.
- Zapomnisz o
wszystkim, co się stało. Wyszłaś na spacer i zaatakował cię
wilk, rozumiesz? - powiedziała powoli, nie odrywając wzroku od
tęczówek dziewczyny.
- Wyszłam na
spacer i zaatakował mnie wilk – powtórzyła nastolatka.
- Teraz odejdź
stąd i zatrzymaj się dopiero wtedy, gdy dojdziesz do swojego domu.
- Odejdę i
zatrzymam się dopiero wtedy, gdy dojdę do mojego domu.
Zgodnie z tym, co
powiedziała, dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła.
Caroline odczekała, aż zniknie z pola widzenia, po czym spojrzała
na Abby, do której powoli docierało to, co zrobiła.
- O mój Boże...
- wyszeptała ex-czarownica, patrząc na swoje pokryte krwią ręce.
- O mój Boże...
Szept po chwili
przerodził się w krzyk przerażenia. Abby opadła na kolana, wciąż
wpatrując się w swoje ręce. Krew, dowód jej winy, skapywała na
ziemię, tworząc małą kałużę na asfalcie.
Kap.
Caroline szybko
zdusiła w sobie nieprzyjemne skojarzenie, po czym podeszła do
wampirzycy i dźwignęła ją na nogi.
- Każdemu się to
zdarza – powiedziała, starając się zwrócić na siebie uwagę
Abby, jednak bez skutku. Była czarownica nie odrywała wzroku od
krwi, która wciąż skapywała z jej rąk. - Wracamy do domu.
Dom. Jedyna ostoja
skołatanego serca wampira.
Caroline też
chciała wrócić do domu. Swojego domu.
***
Caroline siedziała
na łóżku w „swoim” pokoju, z nogami podwiniętymi pod brodę.
Nigdy nie sądziła, że nadawałaby się na nauczycielkę. Ta
niewątpliwa porażka wychowawcza jeszcze bardziej utwierdziła ją w
tym przekonaniu.
Dobrze jednak
wiedziała, że tu nie o to chodziło. Nieważna była jej
umiejętność, czy też raczej nieumiejętność, nauczenia Abby
samokontroli. Mógłby tego dokonać każdy wampir z odrobiną silnej
woli, motywacji i samozaparcia. To nie z tego powodu czuła wyrzuty
sumienia. Chodziło o to, że zawiodła Bonnie.
Mimo że
przyjaciółka starała się ukryć swe emocje, Caroline zdążyła
zauważyć rozczarowanie i ból w oczach czarownicy, kiedy wampirzyca
wróciła do domu, prowadząc ze sobą pokrytą krwią Abby. Tylko
ona, a nie Abby, była powodem tych uczuć.
Może to właśnie
było jej przeznaczeniem. Zawodzenie ludzi. Może właśnie do tego
została stworzona.
Z cichym jękiem
rzuciła się na poduszki. Czy kiedykolwiek coś w życiu wyszło jej
dobrze? Po długim zastanowieniu doszła do wniosku, że nie. Nigdy
nie była dobrą córką. Nigdy nie była dobrą dziewczyną. Nigdy
nie była też dobrą przyjaciółką, przynajmniej w swoim
mniemaniu. Dobrym wampirem? Cóż, nie była pewna znaczenia tego
słowa, ale akurat w tym punkcie mogła być blisko.
Zawsze za to była
dobrą organizatorką przyjęć. I dobrą imprezowiczką. W końcu
miało się tytuł Miss Mystic Falls i parę wcześniejszych koron
królowej balu...
To wszystkie
twoje osiągnięcia, Caroline? Pomyślała
gorzko, po czym zakryła głowę poduszką. To były wszystkie jej
osiągnięcia. Naprawdę imponujące.
Patrząc na swoje
życie z perspektywy czasu wydało jej się, że przez siedemnaście
lat swojego istnienia egzystowała jak pod kloszem. Z dala od
prawdziwego świata, i to zarówno tego zwyczajnego, ludzkiego, jak i
tego nadnaturalnego. Przejmowała się wyłącznie podrywami,
romansami, balami. Co prawda to wciąż było ważne i nigdy nie
przestanie takie być, jednakże... Poczuła się żałośnie,
całkiem jakby odebrano jej część dzieciństwa, pozostawiając
jedynie z nic nieznaczącym tytułem Miss Mystic Falls.
Życie
paradoksalnie zapukało do jej drzwi dopiero wtedy, kiedy je
straciła. Wszystko nabrało nowych barw, a jej świat całkowicie
się przewartościował. Dużo rzeczy uległo zmianie. Jedna rzecz
pozostawała jednak stała – nawalała we wszystkim. W byciu
przyjaciółką – wciąż czuła wstyd na wspomnienie „służby”
u Katherine – dziewczyną, a nawet, jak widać, wampirem.
A przecież zawsze
chciała dobrze.
Czyż nie
najlepszymi intencjami piekło jest wybrukowane?
Zmożona wyrzutami
sumienia usnęła. Dzień był wyczerpujący, ale przynajmniej
pozwolił jej zapomnieć o nocnych problemach.
Zapomnienie czasem
nie było jednak dobrą sprawą. I to był właśnie ten przypadek.
Bo dopiero w nocy zaczęła rozumieć prawdziwe znaczenie słowa
„piekło”.
Komentarz
odautorski: Nie wiem, czy będzie się wam podobać. Na swoje
usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że naprawdę dawno nie pisałam
prawdziwego opowiadania ff, jeszcze dawniej nie pisałam żadnego po
polsku, więc muszę ponownie się w to wkręcić (jeśli
kiedykolwiek wcześniej byłam "wkręcona").
Nie wydaje mi się, żeby dobrze wychodziło mi odwzorowywanie charakteru bohaterów. Jakiekolwiek sugestie będą mile widziane!
Dziękuję bardzo Christel za przepiękny szablon. Jesteś wielka! Następny rozdział będzie dla Ciebie, z racji tego, że wydaje mi się lepszy niż ten.
Do napisania!
Nie wydaje mi się, żeby dobrze wychodziło mi odwzorowywanie charakteru bohaterów. Jakiekolwiek sugestie będą mile widziane!
Dziękuję bardzo Christel za przepiękny szablon. Jesteś wielka! Następny rozdział będzie dla Ciebie, z racji tego, że wydaje mi się lepszy niż ten.
Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz