niedziela, 13 maja 2012

5. Stand by me

Wampirzyce wróciły do domu późno, bo koło północy. Bonnie udawała sama przed sobą, że się nie martwi, tak naprawdę odczuwając głęboki niepokój. Gdy ujrzała wchodzące do domu Caroline i Abby na jej twarzy odmalowała się wyraźna ulga.
- Widzę, że niektórzy to nie mają problemów – stwierdziła z przekąsem, widząc roześmiane wampirzyce. Poczuła lekkie ukłucie winy, kiedy po twarzy Caroline przemknął cień. Nic nie mogła na to poradzić, że zawsze zazdrościła jej swobody i lekkości ducha.
- Wskoczyłyśmy po drodze do baru – pospieszyła z wyjaśnieniem Abby, a na jej twarzy malował się szeroki, lecz nieśmiały uśmiech. - Świętować sukces.
Caroline uśmiechnęła się dość promiennie, rzucając jednak Bonnie długie spojrzenie.
- Sukces? - Czarownica nie wierzyła zbytnio w prawdziwość tego słowa.
- Abby opanowała już samokontrolę. - Podekscytowanie Caroline wcale nie było udawane. A przynajmniej Bonnie tak się zdawało.
- Cieszę się – mruknęła Bennettówna, lecz w jej głosie trudno było doszukać się entuzjazmu.
Zapadła niezręczna cisza. Caroline uśmiechnęła się pocieszająco do Abby, która westchnęła lekko, odwiesiła kurtkę na wieszak i ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Nigdy nie mówiłam, że będzie nam łatwo odbudować nasze relacje – powiedziała cicho, gdy zbliżyła się do Bonnie. - Ale nie zamierzam się poddać.
- Odbudować? - Bonnie prychnęła. - Raczej zbudować.
- Masz rację. - Abby pokiwała głową, otwierając drzwi wiodące do pomieszczenia. - Nie zamierzam się jednak poddać – powtórzyła i chciała zniknąć w pokoju, lecz Bonnie ją powstrzymała.
- Właściwie to chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała. Na twarzy Abby pojawiło się zdumienie, ale także cień radości. Pokiwała głową i zaprosiła córkę gestem do środka. Bonnie uśmiechnęła się lekko do Caroline, która odwzajemniła gest.
Abby weszła za czarownicą do pokoju i zamknęła drzwi. W tym geście właściwie nie było większego sensu. Jedyną osobą przebywającą w domu była Caroline, przed którą i tak, nawet gdyby tego chciały, nie byłyby w stanie niczego ukryć.
- Mam problem natury magicznej – szybko powiedziała Bonnie, nie dając matce czasu na żywienie złudnej nadziei, że mogłoby chodzić o coś innego. W jej oczach dostrzegła rozczarowanie.
- Oczywiście – mruknęła cicho, gestem pokazując Bonnie, by usiadła na łóżku. Dziewczyna nie skorzystała z zaproszenia.
- Wiesz może jak odnaleźć czarownicę, która nie chce być znaleziona?
Abby zmarszczyła brwi.
- Trudno jest znaleźć kogokolwiek, kto nie chce być znaleziony i wie, jak się przed tym bronić, a co dopiero czarownicę – powiedziała, machinalnie poprawiając niewidzialne zagięcia na prześcieradle. Wciąż trudno jej było patrzeć córce prosto w oczy. - Jak duża jest jej moc?
Bonnie wzruszyła ramionami.
- Nie jestem pewna – odparła, zakładając ręce na piersi. - Przypuszczalnie bardzo duża.
- Nie sądzę, żeby odnalezienie jej było możliwe. Takie czarownice potrafią bardzo dobrze się kamuflować, tak dobrze, że nikt ich nie znajdzie. Masz jakieś nowe kłopoty, Bonnie? - spytała Abby, wyciągając w jej stronę rękę w geście pocieszenia. Bonnie cofnęła się odruchowo, a przez jej twarz przemknął wyraz gniewu.
- Nie udawaj, że się o mnie troszczysz – warknęła cicho. Była w stanie jej pomagać, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale tak naprawdę nic nie było w porządku i nigdy nie będzie. Rozumiała to z całą mocą szczególnie w chwilach, kiedy była rozdrażniona, przez co nie miała już siły udawać.
Abby cofnęła wyciągniętą rękę, a jej twarz stężała.
- Wybacz, nie będę w stanie ci pomóc – powiedziała, stając w podobnej pozycji jak Bonnie, po drugiej stronie pokoju. - Wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie ci w tym pomóc.
Bonnie pokiwała głową, po czym odwróciła się, by wyjść z pokoju, gdy jednak była już przy drzwiach Abby złapała ją za łokieć.
- Postaraj się mnie nie odtrącać – poprosiła, a w jej oczach dało się widzieć błaganie. Bonnie przez chwilę milczała, chcąc odpowiedzieć coś hardego, odwrócić się i wyjść. W tęczówkach jej matki było jednak coś tak poruszającego, tak szczery żal i oddanie, że tylko westchnęła i powiedziała cicho:
- Postaram się.
Po tych słowach wyszła z pokoju.

Caroline usiadła na kuchennym stole i przysłuchiwała się rozmowie matki i córki. Huśtała przy tym nogami, wystukując palcami rytm na drewnianej powierzchni mebla. Wymiana zdań między dwiema paniami Bennett brzmiała jak ostateczny wyrok. Do wampirzycy dotarło, że nie ma co liczyć na pomoc, jakkolwiek mocno chciałaby w to wierzyć. Westchnęła ciężko, chowając ręce do kieszeni spodni. Wyobraziła sobie Tylera i jego reakcję na jej rewelacje. Ta jego wersja, z którą się zaprzyjaźniła – nie odważyła się pomyśleć „którą pokochała”, bo mimo tego, że bardzo jej na nim zależało, nie była tego pewna – zapewne bardzo by się przejęła, zaś ta obecna, hybrydowa, zbagatelizowałaby problem. Poczuła ukłucie w sercu, gdy pomyślała o zmianach, jakie w nim ostatnio zaszły. Pokręciła gwałtownie głową. Nie powinna o nim myśleć, już i tak zbyt dużo miała na głowie. Mogła tylko mieć nadzieję, że wyprawa w niewiadomym kierunku w celu pozbycia się więzi łączącej go z Klausem zmieni Tylera na lepsze. Dowie się tego, kiedy Lockwood wróci.
Jeśli wróci.
Dla odprężenia postanowiła wyobrazić sobie reakcję tej wersji jej chłopaka, która najbardziej przypadła jej do gustu. Zobaczyła przed oczami jego zmartwioną twarz i troskę, malującą się w brązowych tęczówkach. Uśmiechnęła się smutno do siebie. Tęskniła za nim. Za takim nim.
Drgnęła, kiedy usłyszała czyjś oddech. Odwróciła się w kierunku źródła dźwięku. Przez ledwo otwarte kuchenne drzwi wciskał się do środka Jamie. Widać usiłował zrobić to bezszelestnie, nic jednak nie mogło umknąć wyczulonym zmysłom Caroline.
Chłopak wślizgnął się do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym odwrócił się i z trudem zachował kamienną twarz, spostrzegając siedzącą w niedalekiej odległości od niego wampirzycę.
- Hej – przywitała się, obdarzając go lekkim uśmiechem. Naprawdę chciała przekonać go do istnienia łagodnych wampirów.
- Wszystko w porządku? - spytał zamiast powitania, pozostając na swoim bezpiecznym stanowisku przy drzwiach.
- Tak, tak – zapewniła go szybko, ześlizgując się ze stołu. Zauważyła, że drgnął. Wzięła głęboki oddech. - Chciałam przeprosić cię za wczoraj. Nie powinieneś widzieć mnie w takim stanie.
- W porządku. - Jamie wzruszył ramionami, jakby takie sytuacje widywał codziennie. Caroline patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, oczekując, że jeszcze coś powie, chłopak jednak nie należał do rozmownych. - Pójdę do siebie – mruknął w końcu. Caroline pokiwała głową i odsunęła się na bok, robiąc mu dostatecznie szerokie przejście, by mógł zachować do niej odpowiedni dystans. Jamie minął ją i zniknął w korytarzu, zostawiając pannę Forbes samą.
Świetnie, teraz boją się mnie ludzie, pomyślała z przekąsem, wracając na stół. Jej wzrok padł na świecący jasno za oknem księżyc w pełni, co wywołało oczywiste skojarzenia. Żeby nie myśleć dłużej o Tylerze skupiła się na dźwiękach dochodzących z głębi domu. Jamie szurał czymś w korytarzu, a od strony pokoju Abby nie słychać było żadnych głosów. To znaczyło, że matka i córka musiały skończyć rozmowę.
I rzeczywiście po paru sekundach w polu widzenia Caroline pojawiła się Bonnie. Przyjaciółka uśmiechnęła się lekko, podchodząc do stołu. Caroline odwzajemniła jej gest.
- Nic się nie da zrobić, prawda? - spytała, czyniąc to właściwie pytaniem retorycznym. Znów zaczęła machać nogami, kierując wzrok w ziemię.
- Postaram się znaleźć tę czarownicę. Mam jeszcze parę pomysłów...
- Bonnie. - Caroline przerwała przyjaciółce w pół zdania, patrząc na nią pobłażliwie. - Znam cię już naprawdę długo. Możesz powiedzieć mi prawdę.
Bonnie spojrzała jej w oczy, a w jej własnych źrenicach zaiskrzył smutek.
- Będę próbować – powtórzyła z naciskiem. - Ale... - zawahała się, na chwilę spuszczając wzrok, by po chwili dokończyć na jednym oddechu - ...nie myślę, żeby to coś dało.
Caroline pokiwała głową, wbijając spojrzenie w okno.
- Tak strasznie mi przykro. - Bonnie ścisnęła ją mocno za rękę. - Ze wszystkich wampirów, które znam bądź o nich wiem, ty najmniej zasługujesz na coś takiego. Naprawdę nie rozumiem...
Caroline znów jej przerwała, kręcąc głową.
- Wiesz, co będzie później, prawda? - spytała. Jej oczy połyskiwały w blasku księżycowego światła.
Bonnie nie chciała dłużej kłamać. Wytrzymała z tym oszustwem tylko jeden dzień. Nie miała do tej pory problemów z kłamstwem, jeśli to miało komuś przynieść coś dobrego, jednakże tym razem sprawa miała się inaczej. Pokiwała więc głową.
- Chyba się tego domyślam – mruknęła gorzko Caroline. Patrząc na dzisiejszy incydent, droga wiodła tylko w dół; mogło być tylko i wyłącznie gorzej. A „gorzej” prowadziło do zmiany, której się objawiała. Bądź do zatracenia samej siebie. - Ja... - Przygryzła dolną wargę, w roztargnieniu zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. - Nie chcę wiedzieć dokładnie.
Bonnie poczuła ulgę. Nie chciała jej o tym mówić.
- Możesz mi obiecać jedną rzecz? - spytała wampirzyca, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Mimo najszczerszych chęci Bonnie nie mogła przyrzec jej niczego w ciemno. Kłóciło się to zarówno z jej naturą, jak i z obowiązkami związanymi z byciem czarownicą.
- Jaką? - spytała, przysiadając obok Caroline na stole. Mebel jęknął cicho.
- Że zostaniesz ze mną. Do końca. - W głosie Caroline pobrzmiewał lęk. Bonnie uśmiechnęła się słabo, chwyciła jej dłonie i położyła sobie na kolanach.
- Niezależnie co będzie się działo... – powiedziała poważnie, nie odrywając wzroku od niebieskich oczu przyjaciółki, w których zaczynały błyszczeć pierwsze łzy. - Będę przy tobie.
Bonnie wyczuła nadejście momentu, który przychodził zawsze, gdy Caroline udawała twardą. Moment załamania. Gdy tylko przyjaciółka zaczęła szlochać, czarownica przytuliła ją mocno, uspokajająco gładząc po blond włosach.
- Nie zostawiaj mnie – wyszeptała Caroline. Chciała dodać „tak jak Tyler i tata”, ale głos uwiązł jej w gardle.
Mimo że jej słowa były przytłumione przez materiał koszuli Bonnie, w który wtulała twarz, czarownica doskonale ją zrozumiała. Przygryzła wargi aż do krwi, powstrzymując własne emocje przed wypłynięciem na wierzch.
- Nie zostawię cię – obiecała. - Nie zostawię – powtórzyła po chwili, a jej nieobecny wzrok spoczął na jedynym świadku tej sceny, szpiegującym ich przez okno księżycu.
Gdy chlipanie Caroline nieco się uciszyło Bonnie oderwała ją od siebie i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy.
- Nie możemy tak po prostu się poddać – powiedziała stanowczo. - Najpierw postaramy się zrobić wszystko, co tylko będzie możliwe, by ci pomóc. Żeby nie było żadnego „końca”, rozumiesz?
Caroline pokiwała głową, pociągając nosem.
- Obiecuję, że sama zrobię wszystko, co tylko będę mogła, by zmienić tą sytuację - powtórzyła dobitnie Bonnie.
Caroline z trudem powstrzymała następną falę łez, cisnącą się do jej oczu.
- A wiesz, że jest coś, co możemy zrobić już rano? I co na pewno poprawi ci humor? - spytała Bonnie, zmuszając się do uśmiechu i zakładając przyjaciółce przemoczony łzami kosmyk włosów za ucho.
Caroline pokręciła głową, wciąż nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
- Możemy zabrać cię do domu – wyszeptała Bonnie, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Reakcją Caroline były kolejne łzy, tym razem ulgi. Dom. Nareszcie dom. Bennettówna znów przyciągnęła ją do siebie i kołysała w ramionach, pragnąc ją w jakiś sposób uspokoić. W rzeczywistości czarownica była myślami daleko stąd.
Bonnie nie przypuszczała, że ta pozornie łatwa - bo była prawie pewna, że już niewiele mogła uczynić - choć mogąca kosztować ją zdrowie psychiczne obietnica pociągnie za sobą konsekwencje, których nikt nie mógł przewidzieć. Konsekwencje, które raz na zawsze zmienią życie tej jakże kruchej, pomimo bycia wampirem, istoty, znajdującej się w jej ramionach.

Komentarz odautorski: No i mamy rozdział piąty. Krótki, jak na mnie, nawet bardzo krótki, ale za to bardzo, a to bardzo istotny dla przyszłej fabuły.
Jak tam wrażenia po finale? Odliczanie do sezonu czwartego czas zacząć!
Do napisania w piątek (bo tydzień ten może być nieco szaleńczy)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz