Wampirzyce wróciły do domu
późno, bo koło północy. Bonnie udawała sama przed sobą, że
się nie martwi, tak naprawdę odczuwając głęboki niepokój. Gdy ujrzała
wchodzące do domu Caroline i Abby na jej twarzy odmalowała się wyraźna
ulga.
- Widzę, że niektórzy to
nie mają problemów – stwierdziła z przekąsem, widząc
roześmiane wampirzyce. Poczuła lekkie ukłucie winy, kiedy po
twarzy Caroline przemknął cień. Nic nie mogła na to poradzić, że
zawsze zazdrościła jej swobody i lekkości ducha.
- Wskoczyłyśmy po drodze
do baru – pospieszyła z wyjaśnieniem Abby, a na jej twarzy
malował się szeroki, lecz nieśmiały uśmiech. - Świętować
sukces.
Caroline uśmiechnęła się dość promiennie, rzucając jednak Bonnie długie spojrzenie.
- Sukces? - Czarownica nie
wierzyła zbytnio w prawdziwość tego słowa.
- Abby opanowała już
samokontrolę. - Podekscytowanie Caroline wcale nie było udawane. A
przynajmniej Bonnie tak się zdawało.
- Cieszę się – mruknęła
Bennettówna, lecz w jej głosie trudno było doszukać się
entuzjazmu.
Zapadła niezręczna cisza.
Caroline uśmiechnęła się pocieszająco do Abby, która westchnęła
lekko, odwiesiła kurtkę na wieszak i ruszyła w stronę swojego
pokoju.
- Nigdy nie mówiłam, że
będzie nam łatwo odbudować nasze relacje – powiedziała cicho,
gdy zbliżyła się do Bonnie. - Ale nie zamierzam się poddać.
- Odbudować? - Bonnie
prychnęła. - Raczej zbudować.
- Masz rację. - Abby
pokiwała głową, otwierając drzwi wiodące do pomieszczenia. - Nie zamierzam
się jednak poddać – powtórzyła i chciała zniknąć w pokoju, lecz
Bonnie ją powstrzymała.
- Właściwie to chciałabym
z tobą porozmawiać – powiedziała. Na twarzy Abby pojawiło się
zdumienie, ale także cień radości. Pokiwała głową i zaprosiła
córkę gestem do środka. Bonnie uśmiechnęła się lekko do
Caroline, która odwzajemniła gest.
Abby weszła za czarownicą
do pokoju i zamknęła drzwi. W tym geście właściwie nie było
większego sensu. Jedyną osobą przebywającą w domu była
Caroline, przed którą i tak, nawet gdyby tego chciały, nie byłyby w stanie niczego ukryć.
- Mam problem natury
magicznej – szybko powiedziała Bonnie, nie dając matce czasu na
żywienie złudnej nadziei, że mogłoby chodzić o coś innego. W
jej oczach dostrzegła rozczarowanie.
- Oczywiście – mruknęła
cicho, gestem pokazując Bonnie, by usiadła na łóżku. Dziewczyna
nie skorzystała z zaproszenia.
- Wiesz może jak odnaleźć
czarownicę, która nie chce być znaleziona?
Abby zmarszczyła brwi.
- Trudno jest znaleźć
kogokolwiek, kto nie chce być znaleziony i wie, jak się przed tym
bronić, a co dopiero czarownicę – powiedziała, machinalnie
poprawiając niewidzialne zagięcia na prześcieradle. Wciąż trudno
jej było patrzeć córce prosto w oczy. - Jak duża jest jej moc?
Bonnie wzruszyła ramionami.
- Nie jestem pewna –
odparła, zakładając ręce na piersi. - Przypuszczalnie bardzo
duża.
- Nie sądzę, żeby odnalezienie jej było
możliwe. Takie czarownice potrafią bardzo dobrze się kamuflować,
tak dobrze, że nikt ich nie znajdzie. Masz jakieś nowe kłopoty,
Bonnie? - spytała Abby, wyciągając w jej stronę rękę w geście
pocieszenia. Bonnie cofnęła się odruchowo, a przez jej twarz
przemknął wyraz gniewu.
- Nie udawaj, że się o
mnie troszczysz – warknęła cicho. Była w stanie jej pomagać,
udawać, że wszystko jest w porządku. Ale tak naprawdę nic nie było w porządku i nigdy nie
będzie. Rozumiała to z całą mocą szczególnie w chwilach, kiedy była
rozdrażniona, przez co nie miała już siły udawać.
Abby cofnęła wyciągniętą
rękę, a jej twarz stężała.
- Wybacz, nie będę w
stanie ci pomóc – powiedziała, stając w podobnej pozycji jak
Bonnie, po drugiej stronie pokoju. - Wątpię, żeby ktokolwiek był
w stanie ci w tym pomóc.
Bonnie pokiwała głową, po
czym odwróciła się, by wyjść z pokoju, gdy jednak była już
przy drzwiach Abby złapała ją za łokieć.
- Postaraj się mnie nie
odtrącać – poprosiła, a w jej oczach dało się widzieć
błaganie. Bonnie przez chwilę milczała, chcąc odpowiedzieć coś hardego,
odwrócić się i wyjść. W tęczówkach jej matki było jednak coś tak
poruszającego, tak szczery żal i oddanie, że tylko westchnęła i
powiedziała cicho:
- Postaram się.
Po tych słowach wyszła z
pokoju.
Caroline usiadła na
kuchennym stole i przysłuchiwała się rozmowie matki i córki.
Huśtała przy tym nogami, wystukując palcami rytm na drewnianej
powierzchni mebla. Wymiana zdań między dwiema paniami Bennett brzmiała jak
ostateczny wyrok. Do wampirzycy dotarło, że nie ma co liczyć na
pomoc, jakkolwiek mocno chciałaby w to wierzyć. Westchnęła
ciężko, chowając ręce do kieszeni spodni. Wyobraziła sobie
Tylera i jego reakcję na jej rewelacje. Ta jego wersja, z którą
się zaprzyjaźniła – nie odważyła się pomyśleć „którą
pokochała”, bo mimo tego, że bardzo jej na nim zależało, nie
była tego pewna – zapewne bardzo by się przejęła, zaś ta
obecna, hybrydowa, zbagatelizowałaby problem. Poczuła ukłucie w
sercu, gdy pomyślała o zmianach, jakie w nim ostatnio zaszły.
Pokręciła gwałtownie głową. Nie powinna o nim myśleć, już i
tak zbyt dużo miała na głowie. Mogła tylko mieć nadzieję, że
wyprawa w niewiadomym kierunku w celu pozbycia się więzi łączącej
go z Klausem zmieni Tylera na lepsze. Dowie się tego, kiedy
Lockwood wróci.
Jeśli wróci.
Dla
odprężenia postanowiła wyobrazić sobie reakcję tej wersji jej
chłopaka, która najbardziej przypadła jej do gustu. Zobaczyła
przed oczami jego zmartwioną twarz i troskę, malującą się w
brązowych tęczówkach. Uśmiechnęła się smutno do siebie. Tęskniła
za nim. Za takim nim.
Drgnęła, kiedy usłyszała
czyjś oddech. Odwróciła się w kierunku źródła dźwięku. Przez
ledwo otwarte kuchenne drzwi wciskał się do środka Jamie. Widać
usiłował zrobić to bezszelestnie, nic jednak nie mogło umknąć
wyczulonym zmysłom Caroline.
Chłopak wślizgnął się
do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym odwrócił się i z
trudem zachował kamienną twarz, spostrzegając siedzącą w niedalekiej
odległości od niego wampirzycę.
- Hej – przywitała się,
obdarzając go lekkim uśmiechem. Naprawdę chciała przekonać go do
istnienia łagodnych wampirów.
- Wszystko w porządku? -
spytał zamiast powitania, pozostając na swoim bezpiecznym stanowisku
przy drzwiach.
- Tak, tak – zapewniła go
szybko, ześlizgując się ze stołu. Zauważyła, że drgnął.
Wzięła głęboki oddech. - Chciałam przeprosić cię za wczoraj. Nie powinieneś widzieć mnie w takim stanie.
- W porządku. - Jamie
wzruszył ramionami, jakby takie sytuacje widywał codziennie.
Caroline patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, oczekując, że
jeszcze coś powie, chłopak jednak nie należał do rozmownych. -
Pójdę do siebie – mruknął w końcu. Caroline pokiwała głową
i odsunęła się na bok, robiąc mu dostatecznie szerokie przejście,
by mógł zachować do niej odpowiedni dystans. Jamie minął ją i zniknął
w korytarzu, zostawiając pannę Forbes samą.
Świetnie, teraz boją
się mnie ludzie, pomyślała z
przekąsem, wracając na stół. Jej wzrok padł na świecący jasno
za oknem księżyc w pełni, co wywołało oczywiste skojarzenia.
Żeby nie myśleć dłużej o Tylerze skupiła się na dźwiękach
dochodzących z głębi domu. Jamie szurał czymś w korytarzu, a od
strony pokoju Abby nie słychać było żadnych głosów. To
znaczyło, że matka i córka musiały skończyć rozmowę.
I rzeczywiście po paru
sekundach w polu widzenia Caroline pojawiła się Bonnie.
Przyjaciółka uśmiechnęła się lekko, podchodząc do stołu.
Caroline odwzajemniła jej gest.
- Nic się nie da zrobić,
prawda? - spytała, czyniąc to właściwie pytaniem retorycznym.
Znów zaczęła machać nogami, kierując wzrok w ziemię.
- Postaram się znaleźć tę
czarownicę. Mam jeszcze parę pomysłów...
- Bonnie. - Caroline
przerwała przyjaciółce w pół zdania, patrząc na nią
pobłażliwie. - Znam cię już naprawdę długo. Możesz powiedzieć
mi prawdę.
Bonnie spojrzała jej w
oczy, a w jej własnych źrenicach zaiskrzył smutek.
- Będę próbować –
powtórzyła z naciskiem. - Ale... - zawahała się, na chwilę
spuszczając wzrok, by po chwili dokończyć na jednym oddechu -
...nie myślę, żeby to coś dało.
Caroline pokiwała głową,
wbijając spojrzenie w okno.
- Tak strasznie mi przykro.
- Bonnie ścisnęła ją mocno za rękę. - Ze wszystkich wampirów,
które znam bądź o nich wiem, ty najmniej zasługujesz na coś
takiego. Naprawdę nie rozumiem...
Caroline znów jej
przerwała, kręcąc głową.
- Wiesz, co będzie później,
prawda? - spytała. Jej oczy połyskiwały w blasku księżycowego
światła.
Bonnie nie chciała dłużej
kłamać. Wytrzymała z tym oszustwem tylko jeden dzień. Nie miała
do tej pory problemów z kłamstwem, jeśli to miało komuś
przynieść coś dobrego, jednakże tym razem sprawa miała się
inaczej. Pokiwała więc głową.
- Chyba się tego domyślam –
mruknęła gorzko Caroline. Patrząc na dzisiejszy incydent, droga
wiodła tylko w dół; mogło być tylko i wyłącznie gorzej. A
„gorzej” prowadziło do zmiany, której się objawiała. Bądź
do zatracenia samej siebie. - Ja... - Przygryzła dolną wargę, w
roztargnieniu zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. - Nie
chcę wiedzieć dokładnie.
Bonnie poczuła ulgę. Nie
chciała jej o tym mówić.
- Możesz mi obiecać jedną
rzecz? - spytała wampirzyca, patrząc przyjaciółce prosto w oczy.
Mimo najszczerszych chęci Bonnie nie mogła przyrzec jej niczego w
ciemno. Kłóciło się to zarówno z jej naturą, jak i z
obowiązkami związanymi z byciem czarownicą.
- Jaką? - spytała,
przysiadając obok Caroline na stole. Mebel jęknął cicho.
- Że zostaniesz ze mną. Do
końca. - W głosie Caroline pobrzmiewał lęk. Bonnie uśmiechnęła
się słabo, chwyciła jej dłonie i położyła sobie na kolanach.
- Niezależnie co będzie
się działo... – powiedziała poważnie, nie odrywając wzroku od
niebieskich oczu przyjaciółki, w których zaczynały błyszczeć
pierwsze łzy. - Będę przy tobie.
Bonnie wyczuła nadejście
momentu, który przychodził zawsze, gdy Caroline udawała twardą.
Moment załamania. Gdy tylko przyjaciółka zaczęła szlochać,
czarownica przytuliła ją mocno, uspokajająco gładząc po blond
włosach.
- Nie zostawiaj mnie –
wyszeptała Caroline. Chciała dodać „tak jak Tyler i tata”, ale
głos uwiązł jej w gardle.
Mimo że jej słowa były
przytłumione przez materiał koszuli Bonnie, w który wtulała
twarz, czarownica doskonale ją zrozumiała. Przygryzła wargi aż do
krwi, powstrzymując własne emocje przed wypłynięciem na wierzch.
- Nie zostawię cię –
obiecała. - Nie zostawię – powtórzyła po chwili, a jej
nieobecny wzrok spoczął na jedynym świadku tej sceny, szpiegującym
ich przez okno księżycu.
Gdy chlipanie Caroline nieco
się uciszyło Bonnie oderwała ją od siebie i zmusiła do
spojrzenia sobie w oczy.
- Nie możemy tak po prostu
się poddać – powiedziała stanowczo. - Najpierw postaramy się
zrobić wszystko, co tylko będzie możliwe, by ci pomóc. Żeby nie było żadnego „końca”,
rozumiesz?
Caroline pokiwała głową,
pociągając nosem.
- Obiecuję, że sama zrobię wszystko, co tylko będę mogła, by zmienić tą sytuację - powtórzyła dobitnie Bonnie.
Caroline z trudem powstrzymała następną falę łez, cisnącą się do jej oczu.
- A wiesz, że jest coś, co
możemy zrobić już rano? I co na pewno poprawi ci humor? - spytała
Bonnie, zmuszając się do uśmiechu i zakładając przyjaciółce
przemoczony łzami kosmyk włosów za ucho.
Caroline pokręciła
głową, wciąż nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
- Możemy zabrać cię do
domu – wyszeptała Bonnie, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Reakcją Caroline
były kolejne łzy, tym razem ulgi. Dom. Nareszcie dom. Bennettówna
znów przyciągnęła ją do siebie i kołysała w ramionach, pragnąc
ją w jakiś sposób uspokoić. W rzeczywistości czarownica była myślami
daleko stąd.
Bonnie nie przypuszczała,
że ta pozornie łatwa - bo była prawie pewna, że już niewiele mogła uczynić - choć mogąca kosztować ją zdrowie
psychiczne obietnica pociągnie za sobą konsekwencje, których nikt
nie mógł przewidzieć. Konsekwencje, które raz na zawsze zmienią
życie tej jakże kruchej, pomimo bycia wampirem, istoty, znajdującej
się w jej ramionach.
Komentarz odautorski:
No i mamy rozdział piąty. Krótki, jak na mnie, nawet bardzo krótki, ale
za to bardzo, a to bardzo istotny dla przyszłej fabuły.
Jak tam wrażenia po finale? Odliczanie do sezonu czwartego czas zacząć!
Do napisania w piątek (bo tydzień ten może być nieco szaleńczy)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz