Kap.
Czerwone krople skapywały z krawędzi blatu, formując szkarłatną kałużę na kamiennym podłożu.
Kap.
Starała się skupić na nich wzrok, ale widziała potrójnie. Nie była w stanie utrzymać głowy w pionie.
Kap.
Każdy dźwięk sprawiał, że drżała, a nawet najmniejsze drgnięcie wywoływało przeszywający do szpiku kości ból.
Kap.
Ujrzała srebrny refleks w odległości paru cali od swojej twarzy.
Proszę, nie...
Caroline
obudziła się z krzykiem, na siedząco. Głośno łapała oddech, którego
wyraźnie brakowało jej płucom. Dopiero po paru długich chwilach jej
ciało przestało się trząść, nie znaczyło to jednak, że się uspokoiła.
Nie było to łatwe, zważywszy na to, że kiedy tylko jej powieki dotykały
policzka, przed oczami widziała obrazy sprzed paru sekund.
Pokręciła gwałtownie głową, starając się odciąć od koszmaru. To tylko sen, powtarzała sobie w kółko, starając się uwierzyć we własne słowa. Nie potrafiła.
Trzymała
oczy szeroko otwarte, dziecinnie wierząc, że będzie potrafiła
powstrzymać powieki przed opadnięciem. Kiedy jej się to nie udało,
postanowiła skupić się na otoczeniu.
Noc
wciąż była młoda i pełna sił, toteż wszystko wokół było ukryte w mroku.
Nawet jej wyczulone, wampirze zmysły na niewiele się przydały.
Usiłowała znaleźć w pokoju coś znajomego, coś, co pozwoliłoby jej
zapomnieć, coś, co dałoby jej jakiekolwiek, choćby najmniejsze
pocieszenie. Nie znalazła niczego takiego. To nie był jej dom. Nie było
tu niczego znajomego, niczego, co pozwoliłoby jej zapomnieć, niczego, co
mogłoby dać jej choćby najmniejsze pocieszenie. Była sama w tym ciemnym
pokoju, w nieznanym sobie, obcym miejscu. Nikt nie słyszał tu jej
krzyków. Nikt nie mógł jej pomóc.
Caroline
roześmiała się nerwowo i rzuciła się na poduszki. Zawsze miała problemy
z przesadnymi reakcjami, ale tym razem wpadała już chyba w paranoję.
Po
paru minutach wpatrywania się w sufit jego gładkość wywołała senność,
której Caroline nie była w stanie pokonać. Powieki same opadły, nie
zdążyła zatrzymać ich na czas.
Proszę, nie...
Zerwała
się na nogi z krzykiem, przesuwając ręką po spoconym czole, odgarniając
z oczu sklejone kosmyki włosów. Do tej pory nie wiedziała nawet, że
wampiry wydzielają pot.
Po chwili udało jej się uspokoić. Schowała twarz w dłoniach, znów kręcąc gwałtownie głową.
Ciemność
zdawała się ją osaczać, przyklejając się do jej ciała,blokując ruchy i
uniemożliwiając oddychanie. Skierowała wzrok na ścianę, trzymając oczy
szeroko otwarte.
Nie
była tu sama. Za ścianą spała Bonnie, jeszcze dalej Abby, a gdzieś z
tyłu budynku Jamie. Nie był to obcy dom, lecz miejsce pobytu matki
Bonnie, byłej czarownicy, obecnie wampira w trakcie przemiany. Normalny
domek w niewielkim miasteczku, niezbyt duży, z przyległymi do siebie
pokojami. Nie trzeba było mieć wyczulonego słuchu, żeby słyszeć, co
działo się w pokojach obok. Nikt jednak nie słyszał jej krzyków. Nikt
nie wiedział.
Od
przyjazdu tutaj minął tydzień. Dokładnie siedem dni temu Bonnie
poprosiła ją o pomoc. Pierwsza noc była normalna. Może dlatego, że
Caroline nie zmrużyła oka ani na sekundę, pocieszając czarownicę.
Doskonale wiedziała, że Bonnie nie da się pocieszyć, musiała jednak
spróbować być taką przyjaciółką, jaką Bennetówna potrzebowała.
Koszmary zaczęły się następnej nocy.
Przesadzasz, po prostu przesadzasz, myślała
w kółko, kołysząc się w przód i w tył. Desperacko potrzebowała kogoś,
by był tu przy niej, tak jak ona przy Bonnie, by wiedział, co się
dzieje, by ukoił jej ból w swoich ramionach. Tyler, Matt, mama, tata,
ktokolwiek. Tyler był jednak daleko. Nie miała żadnego prawa prosić
Matta o pomoc. Mama zajęta była sprawami Mystic Falls parę mil stąd.
Tata już nigdy nie miał jej w niczym pomóc. A Bonnie przecież niczego
nie zauważyła.
Myśli
nic nie dały. Doskonale wiedziała, że nie nadmierna reakcja była tu
problemem. Jeśli chodziłoby tylko o powtarzający się koszmar, w ogóle by
się tym nie przejęła. Ale to nie były tylko złe sny.
Mimo
otwartych oczu w duszy wciąż widziała tamte obrazy, czuła tamten ból.
Nie pragnęła niczego więcej, jak ich zniknięcia. Chciała wyrzucić te
obrazy ze swojej głowy, pozbyć się tych głosów i krzyków z uszu, a
przede wszystkim zniweczyć strach, który narodził się w sercu.
Ścisnęła
się mocniej za nogi i aż syknęła, kiedy poczuła potworny ból w obu
kolanach. Z niepokojem odrzuciła kołdrę i podciągnęła nogawkę piżamy.
Jej kolana i całe nogi były pokryte siniakami i zadrapaniami, gojącymi
się bardzo powoli. Mimowolnie zadrżała, kiedy uświadomiła sobie, co to
znaczy.
Nawet najgorsze, najbardziej realistyczne koszmary nie miały żadnego oddźwięku w rzeczywistości. One miały. A to ją przerażało.
To
nie były koszmary. To była rzeczywistość. A to przerażało ją nawet
bardziej niż cokolwiek innego. Może dlatego, że wbrew pozorom nigdy
dobrze nie radziła sobie z rzeczywistością. Może dlatego, że była
całkowicie bezsilna wobec tych snów. A może dlatego, że przede wszystkim
nigdy nie czuła się tak bardzo samotna.
Komentarz odautorski: Nie
myślałam, że założę jeszcze kiedyś następnego bloga. Sądziłam, że
ustatkuję się na ff.net, i będę pisać one-shoty w języku angielskim. Nie
wiem, co sprawiło, że jednak popełniłam tę zbrodnię i założyłam nowego
bloga. Może tęsknota za pisaniem po polsku - swobodniej i przyjemniej.
Może tęsknota za możliwością prawdziwego podyskutowania z czytelnikami. A
może po prostu potężna miłość do Klaroline.
Taka
też będzie tematyka tego "cósia" - Klaroline. Bo po prostu oszalałam na
punkcie tego pairingu od czasu ich pierwszej sceny.
Cóż
jeszcze mogę napisać... Nie będę pisać, że mam nadzieję pobyć tu dłużej
niż na ostatnim blogu, bo mimo tego, że taką nadzieję mam, nie mam w to
wiary. Co tu już mówić o skończeniu opowiadania... Ale będę się starać.
To mogę zagwarantować.
Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz