niedziela, 8 kwietnia 2012

Prologue

Kap.
Czerwone krople skapywały z krawędzi blatu, formując szkarłatną kałużę na kamiennym podłożu.
Kap.
Starała się skupić na nich wzrok, ale widziała potrójnie. Nie była w stanie utrzymać głowy w pionie.
Kap.
Każdy dźwięk sprawiał, że drżała, a nawet najmniejsze drgnięcie wywoływało przeszywający do szpiku kości ból.
Kap.
Ujrzała srebrny refleks w odległości paru cali od swojej twarzy.
Proszę, nie...

Caroline obudziła się z krzykiem, na siedząco. Głośno łapała oddech, którego wyraźnie brakowało jej płucom. Dopiero po paru długich chwilach jej ciało przestało się trząść, nie znaczyło to jednak, że się uspokoiła. Nie było to łatwe, zważywszy na to, że kiedy tylko jej powieki dotykały policzka, przed oczami widziała obrazy sprzed paru sekund.
Pokręciła gwałtownie głową, starając się odciąć od koszmaru. To tylko sen, powtarzała sobie w kółko, starając się uwierzyć we własne słowa. Nie potrafiła.
Trzymała oczy szeroko otwarte, dziecinnie wierząc, że będzie potrafiła powstrzymać powieki przed opadnięciem. Kiedy jej się to nie udało, postanowiła skupić się na otoczeniu.
Noc wciąż była młoda i pełna sił, toteż wszystko wokół było ukryte w mroku. Nawet jej wyczulone, wampirze zmysły na niewiele się przydały. Usiłowała znaleźć w pokoju coś znajomego, coś, co pozwoliłoby jej zapomnieć, coś, co dałoby jej jakiekolwiek, choćby najmniejsze pocieszenie. Nie znalazła niczego takiego. To nie był jej dom. Nie było tu niczego znajomego, niczego, co pozwoliłoby jej zapomnieć, niczego, co mogłoby dać jej choćby najmniejsze pocieszenie. Była sama w tym ciemnym pokoju, w nieznanym sobie, obcym miejscu. Nikt nie słyszał tu jej krzyków. Nikt nie mógł jej pomóc.
Caroline roześmiała się nerwowo i rzuciła się na poduszki. Zawsze miała problemy z przesadnymi reakcjami, ale tym razem wpadała już chyba w paranoję.
Po paru minutach wpatrywania się w sufit jego gładkość wywołała senność, której Caroline nie była w stanie pokonać. Powieki same opadły, nie zdążyła zatrzymać ich na czas.

Proszę, nie...

Zerwała się na nogi z krzykiem, przesuwając ręką po spoconym czole, odgarniając z oczu sklejone kosmyki włosów. Do tej pory nie wiedziała nawet, że wampiry wydzielają pot.
Po chwili udało jej się uspokoić. Schowała twarz w dłoniach, znów kręcąc gwałtownie głową.
Ciemność zdawała się ją osaczać, przyklejając się do jej ciała,blokując ruchy i uniemożliwiając oddychanie. Skierowała wzrok na ścianę, trzymając oczy szeroko otwarte.
Nie była tu sama. Za ścianą spała Bonnie, jeszcze dalej Abby, a gdzieś z tyłu budynku Jamie. Nie był to obcy dom, lecz miejsce pobytu matki Bonnie, byłej czarownicy, obecnie wampira w trakcie przemiany. Normalny domek w niewielkim miasteczku, niezbyt duży, z przyległymi do siebie pokojami. Nie trzeba było mieć wyczulonego słuchu, żeby słyszeć, co działo się w pokojach obok. Nikt jednak nie słyszał jej krzyków. Nikt nie wiedział.
Od przyjazdu tutaj minął tydzień. Dokładnie siedem dni temu Bonnie poprosiła ją o pomoc. Pierwsza noc była normalna. Może dlatego, że Caroline nie zmrużyła oka ani na sekundę, pocieszając czarownicę. Doskonale wiedziała, że Bonnie nie da się pocieszyć, musiała jednak spróbować być taką przyjaciółką, jaką Bennetówna potrzebowała.
Koszmary zaczęły się następnej nocy.
Przesadzasz, po prostu przesadzasz, myślała w kółko, kołysząc się w przód i w tył. Desperacko potrzebowała kogoś, by był tu przy niej, tak jak ona przy Bonnie, by wiedział, co się dzieje, by ukoił jej ból w swoich ramionach. Tyler, Matt, mama, tata, ktokolwiek. Tyler był jednak daleko. Nie miała żadnego prawa prosić Matta o pomoc. Mama zajęta była sprawami Mystic Falls parę mil stąd. Tata już nigdy nie miał jej w niczym pomóc. A Bonnie przecież niczego nie zauważyła.
Myśli nic nie dały. Doskonale wiedziała, że nie nadmierna reakcja była tu problemem. Jeśli chodziłoby tylko o powtarzający się koszmar, w ogóle by się tym nie przejęła. Ale to nie były tylko złe sny.
Mimo otwartych oczu w duszy wciąż widziała tamte obrazy, czuła tamten ból. Nie pragnęła niczego więcej, jak ich zniknięcia. Chciała wyrzucić te obrazy ze swojej głowy, pozbyć się tych głosów i krzyków z uszu, a przede wszystkim zniweczyć strach, który narodził się w sercu.
Ścisnęła się mocniej za nogi i aż syknęła, kiedy poczuła potworny ból w obu kolanach. Z niepokojem odrzuciła kołdrę i podciągnęła nogawkę piżamy. Jej kolana i całe nogi były pokryte siniakami i zadrapaniami, gojącymi się bardzo powoli. Mimowolnie zadrżała, kiedy uświadomiła sobie, co to znaczy.
Nawet najgorsze, najbardziej realistyczne koszmary nie miały żadnego oddźwięku w rzeczywistości. One miały. A to ją przerażało.
To nie były koszmary. To była rzeczywistość. A to przerażało ją nawet bardziej niż cokolwiek innego. Może dlatego, że wbrew pozorom nigdy dobrze nie radziła sobie z rzeczywistością. Może dlatego, że była całkowicie bezsilna wobec tych snów. A może dlatego, że przede wszystkim nigdy nie czuła się tak bardzo samotna.

Komentarz odautorski: Nie myślałam, że założę jeszcze kiedyś następnego bloga. Sądziłam, że ustatkuję się na ff.net, i będę pisać one-shoty w języku angielskim. Nie wiem, co sprawiło, że jednak popełniłam tę zbrodnię i założyłam nowego bloga. Może tęsknota za pisaniem po polsku - swobodniej i przyjemniej. Może tęsknota za możliwością prawdziwego podyskutowania z czytelnikami. A może po prostu potężna miłość do Klaroline.
Taka też będzie tematyka tego "cósia" - Klaroline. Bo po prostu oszalałam na punkcie tego pairingu od czasu ich pierwszej sceny. 
Cóż jeszcze mogę napisać... Nie będę pisać, że mam nadzieję pobyć tu dłużej niż na ostatnim blogu, bo mimo tego, że taką nadzieję mam, nie mam w to wiary. Co tu już mówić o skończeniu opowiadania... Ale będę się starać. To mogę zagwarantować.
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz