Gdy znalazła się w
bezpiecznej odległości od swojego prześladowcy zatrzymała się i
przeszukała wszystkie kieszenie, jakie posiadało jej ubranie, w
poszukiwaniu komórki. Zgodnie z oczekiwaniami nie znalazła tam
nawet śladu po telefonie. Parsknęła więc tylko, nie wiadomo po
raz który tego dnia, i kontynuowała bieg.
Nie zastanawiała się nad kierunkiem swej wędrówki. To nie było ważne, chciała jedynie znaleźć się
jak najdalej od tej polany, jak najdalej od Klausa i wszystkiego, co
się z nim wiązało. Nie zastanawiała się też nad tym, czy
zagłębiała się w jeszcze gęstszy las, czy też zbliżała się
do wyjścia z niego. W końcu z każdej strony drzewa miały swój
koniec. Prędzej czy później i tak do niego dotrze.
Wraz z upływem czasu jej
gniew powoli się zmniejszał, za to pojawiał się niepokój.
To był dziwny las. Nie
przypominał w niczym zadrzewionych okolic Mystic Falls, jedynych,
jakie znała jak własną kieszeń. Zawsze sądziła, że nie może
być bardziej ponurego miejsca niż leśne terytoria jej rodzinnego
miasta. Okazało się, że była w błędzie.
Drzewa zdawały się tu
rosnąć gęściej niż gdziekolwiek indziej, a ich korony tworzyły
szczelną zasłonę przed słońcem. Dopiero zmierzchało, w lesie jednak
było ciemno jak w środku nocy. Wiatr wygrywał wśród liści swoją
własną melodię, pełną grozy i żalu. Każde pęknięcie gałązki
odbijało się zwielokrotnionym echem. A wszystko wokół zdawało
się przyzywać ją do siebie, przyciągać ją, chcąc zmienić tor
jej biegu.
To tylko paranoja,
powtarzała sobie, nie
zatrzymując się. Nie mogła jednak pozbyć się uczucia bycia
obserwowaną. Przez więcej niż jedną parę oczu. Wrażenie to z
każdą chwilą się potęgowało, jakby niewidzialni prześladowcy
byli coraz bliżej.
Usiłowała podczas biegu
choć trochę rozeznać się w terenie, ale nie mogła znaleźć
żadnego punktu orientacyjnego, niczego, co wyróżniałoby się w
gęstniejącym mroku. Przez głowę przemknęła jej szybka myśl, że
się zgubiła, ale szybko wyrzuciła ją z umysłu. Jak mogła się
zgubić, od samego początku nie wiedząc, gdzie jest?
Szumienie liści dookoła
niej przybrało na sile. Trzask suchych gałązek, który powtarzał
się z groźną regularnością coraz bliżej niej, sprawiał, że
podskakiwała. Nie zatrzymała się jednak, a wręcz przeciwnie,
przyspieszyła tempa. Gdziekolwiek by nie biegła, gdzieś musiał
istnieć koniec tego piekielnego lasu, prawda? Starała się w to nie
wątpić.
Szybki przebłysk jasności
przed oczami. Jej serce zabiło mocniej. Pomyślała, że wreszcie
widzi metaforyczne i dosłowne światło w tunelu. Po kolejnym
przebłysku znowu zadudniło jej w klatce piersiowej, tym razem z rozpaczy.
- Nie – jęknęła,
starając się kontynuować bieg. - Tylko nie teraz...
Jej mózg jednak dawno
przestał jej słuchać. Obrazy i przebłyski mieszały jej
postrzeganie lasu, nie wiedziała już, czy biegnie do przodu, czy
zaczyna się cofać, czy krąży dookoła. Nie miała pojęcia, z
której strony przybiegła.
Z prawej strony rozległ
się nagle inny od wszystkich zwykłych odgłosów nocnego życia lasu
dźwięk. Drgnęła i mimowolnie zatrzymała się, spoglądając w
zarośla. To było warczenie. Z całą pewnością. Znała ten rodzaj
warczenia. Wydawał je tylko jeden gatunek istot.
Wilkołaki.
W mroku dostrzegła wielkie
żółte ślepia, wpatrujące się w nią. A także wyszczerzone,
lśniące bielą kły oraz najeżoną, błyszczącą sierść.
Cofnęła się odruchowo,
wpadając na drzewo. Odwróciła się błyskawicznie,
odskakując od rośliny, niedaleko której lśniła kolejna para
miodowych oczu.
Warczenie nagle zdało się
ją osaczać, dobiegając z każdej możliwej strony. Rozglądała
się dookoła z szybkością, która uniemożliwiała jej ujrzenie
jakichkolwiek szczegółów.
Wiedziała jedno. Była
otoczona.
W jej mózgu pozostała
tylko jedna myśl, jej sercem zawładnęło tylko jedno pragnienie.
Desperacka chęć przetrwania.
Wilki były coraz bliżej,
otaczając ją ciaśniejszym kołem. Przestała się rozglądać,
stojąc spokojnie w miejscu i analizując sytuację. Jej bystre oczy
dojrzały małą wyrwę między agresorami. To była jej jedyna
szansa.
Wyrwała
się do przodu tak szybko, że nawet nie zarejestrowała tego
momentu. W następnej chwili gnała już przed siebie, wciskając
pedał wampirzego tempa do samego końca. Nie słyszała nic oprócz
szumu wiatru w uszach, nie widziała nic oprócz drzew, między
którymi lawirowała. Skupiła się tylko na biegu, nie dopuszczając
do siebie myśli o tym, że przecież nie ma pojęcia, gdzie jest
miejsce, w którym byłaby bezpieczna, gdzie powinna się udać. Bieg był
w tamtej chwili najwyższą wartością, całkiem jakby ucieczka stanowiła
sens jej życia.
Nagle
między drzewami nieco się przejaśniło, a po chwili Caroline
wypadła na okrągłą polanę. Nie chciała się zatrzymywać, ale
stanęła w miejscu, gdy zdała sobie sprawę, że to ta
polana. W tej chwili jedyne
miejsce, w którym była bezpieczna od wilkołaków, co przyznała z
niechęcią.
- Zapomniałaś czegoś? -
Klaus spojrzał na nią obojętnie.
Caroline nie odpowiedziała,
stojąc na skraju polany i ciężko dysząc. Teoretycznie wampirze
tempo nie mogło jej wyczerpać, jednakże czuła się tak, jakby
będąc człowiekiem przebiegła maraton. Nie miała odwagi odwrócić
się i sprawdzić, czy pościg zawędrował aż tutaj. Nie wiedziała,
czy w ogóle ją gonili, ale nie chciała ryzykować ponownego
ujrzenia tylu wrogich, wpatrzonych w nią ślepi, z wymalowaną w jasnych tęczówkach żądzą mordu.
Dopiero gdy się uspokoiła
zaczęła zastanawiać się nad tą dziwną sytuacją. Nie było
pełni, skąd więc miałyby pojawić się wilkołaki? Może to były
zwykłe wilki, i po prostu najzwyczajniej w świecie spanikowała.
Teoretycznie mogły to być hybrydy. A jeśli tak, to zdecydowanie
byłaby to sprawka Pierwotnego.
Zerknęła na Klausa, który
obserwował ją z lekką kpiną w oczach. Nie miała zamiaru pytać
się go o cokolwiek. Nie był osobą, od której chciałaby dostać
jakiekolwiek odpowiedzi.
- Masz zabrać mnie do domu,
w tej chwili – powiedziała stanowczo, patrząc na niego
buńczucznie.
Odpowiedział jej jedynie
szerokim uśmiechem, po czym wyciągnął w jej stronę patyk z
kiełbaską.
Parsknęła z oburzeniem,
nie ruszając się z miejsca.
- Nie ma sensu się boczyć,
kochanie. - Jego uśmiech o dziwo wydawał się być szczery.
Zmrużyła oczy i spojrzała
na niego ciężko, ale przyjęła kijek i usiadła obok niego na
powalonym drzewie.
- Wszyscy będą mnie
szukać. A jak już znajdą, to jestem pewna, że zabiją cię samym
gniewem – stwierdziła z szerokim, sztucznym uśmiechem.
- Nie wątpię. Zapewniam
cię jednak, że nie masz się o co martwić. Na pewno cię nie
znajdą – odpowiedział beztrosko. Nawet nie starała się
zrozumieć znaczenia ostatniego zdania.
- Tak dla twojej informacji,
nie mam najmniejszego zamiaru się stąd ruszyć – oświadczyła,
nie spuszczając oka z płomieni.
- Nie wątpię – mruknął,
a jego twarz rozświetlił jakiś zagadkowy uśmiech. - Kto ci
powiedział, że będziesz mieć jakiś wybór? - spytał bez cienia
groźby w głosie, z iskierką w oczach.
Spojrzała na niego z
gniewem i już otworzyła usta, by coś powiedzieć, gdy Pierwotny
podniósł się z miejsca.
- Gdzie idziesz? - spytała,
nie mogąc powstrzymać uczucia paniki. Nie chciała być tutaj sama,
nawet jeśli jej jedynym towarzyszem miał być nie kto inny, jak
Klaus.
- Nie martw się, kochanie,
zaraz wracam – powiedział, wyraźnie rozkoszując się jej
pytaniem. Pokręciła tylko bezsilnie głową, obserwując dokładnie
każdy ruch hybrydy.
Gdy Klaus zniknął za linią
drzew poczuła się bardzo nieswojo. A las wokół niej huczał i żył
swoim życiem, jakby nie przejmując się tym, że w jego środku
znajduje się zagubiona, samotna wampirzyca.
***
Bonnie siedziała na
parapecie w swoim pokoju, z nogami podciągniętymi pod brodę.
Starała się nie rozważać wydarzeń ostatnich paru godzin, ale
było to jednak za trudne.
Salvatore'owie pocałowali
klamkę w posiadłości Mikaelsonów. Próba wtargnięcia do środka,
ku zdziwieniu Damona, zakończyła się powodzeniem. Wewnątrz przywitała ich jednak tylko pustka.
Kolejna narada gangu Mystic
Falls zakończyła się właściwie niczym. Wszyscy doszli do
wniosku, że za porwaniem – bo nie mieli wątpliwości, że było
to porwanie – stała jakaś czarownica. Jaki inny mógł być powód
tego, że Bonnie nie była w stanie odnaleźć jej zaklęciem lokalizującym?
Ustalono, że w pierwszej kolejności należy dowiedzieć się, gdzie
podziali się Pierwotni, a szczególnie pewna opętana panną Forbes
hybryda. O tym, co zrobią później, jak rozległą okolicę
przeszukają i w jaki sposób, jakie środki podejmą, postanowiono
zadecydować później, po odszukaniu Klausa i Rebeccah. Elena i Ric
nie kwapili się z opuszczeniem domu Forebsów, Liz jednak poprosiła
ich o zostawienie jej samej. Bonnie skupiała się tylko na głuszeniu
wyrzutów sumienia.
Zawsze łatwo było dusić
jej w sobie zalążki winy dotyczące decyzji, jakie podejmowała,
ba, w większości takowy zalążek gnieździł się tak
głęboko w jej sercu, że nawet go nie dostrzegała. Tym razem było
jednak inaczej.
W końcu niecodziennie
prosi się najgorszego wroga o porwanie najlepszej przyjaciółki.
Wstała z parapetu i wyjęła
spod poduszki oprawioną w skórę książkę. Musiała zająć czymś
ręce i myśli, a to był najlepszy pomysł.
Otworzyła księgę, a
pergaminowe strony zaszeleściły, jakby witając ją w swoim
świecie. Uśmiechnęła się do nich. Te przynajmniej nigdy jej do
tej pory nie zawiodły.
Wszystkie księgi zaklęć
były po części pamiętnikami czarownic, które zapisywały
ostrzeżenia związane z czarami i swoje własne doświadczenia. To,
co trzymała w dłoniach, było jednak czymś innym. Nie stanowiło
zapisu historii rzuconych zaklęć, czy radzenia sobie z istotami nie
z tego świata. Zawarte było w niej coś zdecydowanie
istotniejszego, a mianowicie moralne zmagania się czarownic z ich
własnym dziedzictwem, podejmowanymi decyzjami, czy też rządzącymi
światem regułami.
Znalazła ten niewątpliwy
skarb w piwnicy "cmentarzyska" czarownic i ukryła przed całym
światem. Sekrety czarownic były sekretami czarownic, i tak powinno
pozostać. Tym bardziej, że niektóre zawarte tam treści mogły być
wysoce dyskusyjne dla pewnych wampirów.
Oparła się plecami o
ścianę i rozpoczęła lekturę w miejscu, w którym skończyła.
Szybko zatopiła się całkowicie w tekście, tracąc kontakt z
rzeczywistością. Tak, to zdecydowanie najlepiej potrafiło ukoić
wszelkie burze.
Coś jednak zaburzyło jej
idealne skupienie. Zmarszczyła brwi, zwiększając tempo czytania.
Jej oczy coraz szybciej ślizgały się po tekście, a wyrzuty
sumienia przekształciły się w zjadającą ją od środka bestię.
Przerzuciła parę kartek do przodu, wciąż natykając się na te
same wersety, a potwór coraz zuchwalej szalał w jej sercu.
Wyższa motywacja
działań... Obojętność wobec najbliższych... Poświęcanie
innych dusz... Podążanie za swym wewnętrznym głosem czarownicy...
Czyny podporządkowane większemu dobru...
Zatrzasnęła książkę z
trzaskiem, choć to nijak nie podziałało na bestię, która
zawładnęła każdą, nawet najmniejszą komórką jej serca.
Czy naprawdę wewnętrzny
głos czarownicy kazał jej poświęcić Caroline dla jakiegoś
większego dobra? Czy jej czyny naprawdę były tylko nieznanym jej
instynktem, nie mającym nic wspólnego z troską o przyjaciółkę?
Czym ją to czyniło?
Nie chciała tego wiedzieć.
***
- Co ty robisz? - spytała
Caroline sceptycznie, obserwując rozkładającego na polanie śpiwory
Klausa.
- Śpiwory są jednym z
ciekawszych wynalazków ostatnich wieków – odpowiedział nie
odpowiadając.
- Domyślam się –
mruknęła, myśląc coś całkiem przeciwnego. - Zdecydowałeś więc
podziwiać ich piękno w leśnej scenerii? - Każde jej słowo
przesączone było kpiną.
Po ułożeniu śpiworów w
niezbyt dużej odległości od siebie Klaus odwrócił się i znów
zaserwował jej ten półuśmieszek.
- Uznałem, że komuś
takiemu jak ty nie przystoi spanie na ziemi – odpowiedział.
- Spanie? - W jej głosie
drżała irytacja. Jedynie jedna część jej osoby miała ochotę
zapytać o znaczenie słów „komuś takiemu jak ty”, które to usłyszała nie po raz pierwszy. - Nie mam
zamiaru tu spać. Wydaje mi się, że już ci mówiłam, że
masz-mnie-zabrać-do-domu. - Każde z ostatnich słów wyraźnie
zaakcentowała, wstając ze swojego niezbyt wygodnego drzewnego
siedzenia, zakładając ręce na piersi i podchodząc do niego,
stanowczo i buntowniczo patrząc mu w oczy.
Jedyną jego reakcją był
szerszy uśmiech.
- To ci się przyda –
powiedział, wciskając jej coś w rękę i mijając ją jak gdyby nigdy
nic.
Spojrzała na rzecz trzymaną
w dłoni i ku swojemu zdumieniu ujrzała zatyczki do uszu. Otworzyła
usta, żeby coś powiedzieć, ale gdy się odwróciła, Klausa nie
było na polanie.
Stała przez dłuższą na
chwilę na środku ustronia, nie wiedząc właściwie, co zrobić.
Sytuacja z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej surrealistyczna, a
zatyczki tylko spotęgowały to uczucie. Bardziej niż czegokolwiek
chciała wrócić do domu, jednak przypuszczała, że tej nocy upór
nic jej nie da. Westchnęła więc, odsunęła lewy śpiwór na dużą
odległość od prawego i położyła się. Dużo czasu zajęło jej
jednak zamknięcie oczu. Kiedy to zrobiła z niechęcią przyznała
sama przed sobą, że zatyczki okażą się jednak użyteczne – las
wydawał zbyt dużo dziwnych, niepokojących odgłosów, żeby mogła
zasnąć.
Samo zaśnięcie, mimo
dręczących ją myśli, okazało się łatwe. Już po chwili wpadła
w objęcia Morfeusza.
Obserwował ją od dłuższej
chwili, podziwiając blond kosmyki układające się fantazyjnie
dookoła jej twarzy, gładkość jej skóry, usta pełne gracji.
Wszystko w niej zdawało się być doskonałe.
Poczuł aż lekkie zdumienie
związane z faktem, że nie obudziła się pod wpływem jego palącego
spojrzenia.
Wyciągnął rękę w stronę
jej policzka, wsłuchując się jednocześnie w regularne oddechy,
jakie wydawała. Będąca na granicy słyszalności fałszywa nuta w tej harmonijnej symfonii
sprawiła, że cofnął dłoń. Jeden dotyk zepsułby ten perfekcyjny
obraz, jaki miał przed sobą.
Mruknęła coś przez sen i
przekręciła się na drugi bok. Blond fala zamigotała mu przed
oczami, prawie przejeżdżając mu po twarzy.
Prawie robi dużą różnicę.
Nie czuł się jeszcze syty
jej widokiem, więc w ułamku sekundy znalazł się po drugiej
stronie jej śpiwora, skąd dalej mógł podziwiać jej idealne rysy.
Sądził, że nigdy nie będzie miał dosyć tej scenerii. Nigdy było
bardzo długim okresem dla wampira, wręcz nieskończonym. On jednak
w tamtej chwili nie miał co do tego wątpliwości. Był gotów
ustawić ją na piedestale, na którym przecież i tak już stała, by nigdy
nie pozwolić jej z niego zejść. Gdyby tylko mógł otworzyć jej
oczy na możliwości, które traciła. Ukazać świat, jakiego
dotychczas nie doświadczyła. Oddałby za to wiele rzeczy.
Blask księżyca oświetlał
jej twarz, kąpiąc ją w jakiejś nadnaturalnej światłości.
Uśmiechnął się do siebie. Nawet taki dodatek nie był w stanie
pokonać bądź zaćmić jej wewnętrznego blasku.
Kontemplował każdy
fragment jej twarzy, nasycając się tym widokiem na przyszłość.
Wiedział, że każda chwila była bezcenna, bo tylko przy takiej
okazji, a ta mogła się już nigdy nie powtórzyć, miał ją tylko
na wyłączność. Ten obrazek nie był przeznaczony dla niego. A
serce, które ostatnio boleśnie przypominało mu o tym, jak mocno potrafi
bić, mówiło mu, że może nigdy nie być.
Jej jasne włosy, w które
miał ochotę zanurzyć palce i upajać się ich zapachem.
Jej obecnie zamknięte
powieki, kryjące niebieskie oczy, w których zawsze czaił się
milion emocji. Nie rozświetlały się one dla niego. Przynajmniej jak na
razie.
Jej usta, które właśnie
rozwarły się lekko, wypuszczając na świat ciche westchnienie.
Dlaczego wzdychała? Chciał poznać wszystkie jej problemy, znaleźć
ich rozwiązanie i uczynić ją tak szczęśliwą, jak jeszcze nigdy
nie była. Był gotów przychylić jej gwiazdki z nieba. Te usta
należały jednak do kogoś innego. Miał ochotę rozszarpać tego,
kto bezkarnie mógł składać na nich pocałunki. Gdyby w tamtej chwili na
jego drodze pojawiłaby się ta marna marionetka zwana hybrydą,
Lockwood, nie zawahałby się ani chwili przed uśmierceniem go na
miejscu.
Pierwszy raz w swoim zaiste
długim życiu nie był pewien, co przyniesie przyszłość. Pierwszy
raz w życiu nie chciał iść do celu po trupach. Miał zamiar
pozostawić jej wolną wolę. Sam się sobie dziwił, ale nawet nie
byłby w stanie odebrać jej możliwości wyboru. Przez następnych
parę dni nie będzie mogła mieć dostępu do werbeny, ale przez
jego głowę w ogóle nie przemknęła myśl o wykorzystaniu tej
sytuacji.
Nigdy by jej tego nie
zrobił. Nie jej. Nigdy.
Chciał połączyć swój
własny cel z możliwością niesienia jej pomocy i jednocześnie
szansą zbliżenia się do niej, wykorzystanie jej bezbronności byłoby jednak czymś innym. Zupełnie
czymś innym.
Rebekah była bardzo chętna
do odbycia z nim tej „małej” wycieczki. A nawet więcej niż
chętna – mimo że uległa wysoce wątpliwemu urokowi Mystic Falls
i jeszcze bardziej wątpliwemu wdziękowi męskiej części jego
mieszkańców, pragnęła wyrwać się z miasta. Nie mógł jej na to
pozwolić, to zepsułoby wszystkie jego plany. Wiedział, że jego
kochana siostra nie przyjmie odmowy, wyjechał więc wtedy, gdy nie
było jej w pobliżu. Będzie na niego wściekła, to nie ulegało
wątpliwości. Jej furię pozna zapewne paru niewinnych
śmiertelników, którzy będą mieli tak mało szczęścia, że
skrzyżują z nią ścieżki. Nie mogło go to mniej obchodzić. Nic z
tego nie było ważne, podczas gdy jego anioł, urządzający
prawdziwe piekło w jego sercu, był w tak oczywistej potrzebie. Jego
myśli przez dłuższy czas zaprzątało to, jak uratować ją bez
jej woli; rozwiązanie przyszło w postaci czarownicy, która
pojawiła się w jego drzwiach, prosząc o coś kompletnie
niespodziewanego. Nigdy nie był skory do spełniania próśb,
jednak ta jedna propozycja wywołała szeroki uśmiech na jego
twarzy.
To było dziwne, lecz
zachowywał się tak, jakby potrzebował usprawiedliwienia każdego
czynu, który w jakiś sposób wiązał się z Caroline. Nowe,
nietypowe uczucie.
Z nią wszystko było nowe i
nietypowe.
Nie spuszczał z niej oka
przez całą noc, od czasu do czasu zmieniając tylko swoje
położenie.
Nie każdy diabeł ma
swojego anioła. Jego jednak to szczęście dotyczyło. Albo wręcz
przeciwnie – nieszczęście.
Mam wrażenie, że od tego miejsca fabuła zaczyna się rozmywać. Ale pozostawiam to Waszej ocenie. I teraz udaję się ponadrabiać zaległości albo dokończyć piętnastkę. Do wyboru, do koloru.
Nowy szablon zawdzięczam oczywiście Christel. Dziękuję, kochana! Jak dla mnie jest boski.
Do napisania!
Witam. Na http://swit-zywych-trupow.blogspot.com/ nowy rozdział ^^ Zapraszaaaam :D
OdpowiedzUsuńP.S: Masz nowy rozdział, czy mi się zdawało? Muszę się przyjrzeć!
siema znalazłam twój blog dziś i jest extra!!! mam nadzieję ze napiszesz dalszą część. Pamiętaj ja będę czekać
OdpowiedzUsuńsiema masz super bloga :D:D mam nadzieje żę będzie dalsza część :D pozdrawiam i czekam na nowe :D
OdpowiedzUsuńWitam, w jakiś sposób mnie zauroczył Twój blog i chciałabym za to nominować Cie do Liebster Blog Award. Więcej informacji:
OdpowiedzUsuńhttp://klatwa-niesmiertelnosci.blogspot.com/2013/07/nominacje.html