niedziela, 29 kwietnia 2012

3. Looking for the answer

Przestań..
W jego oczach zobaczyła tylko sadyzm. Nie była pewna, czy to na pewno oczy, czy tylko dwa błyszczące wśród ciemności znaki jej własnej, nieuchronnej śmierci.
Chwycił ją za włosy i brutalnie zmusił do podniesienia głowy. Czy to sufit znikł, czy nigdy go tam nie było?
Zastępowała go jedna wielka, jasna plama. Słońce.
Słońce...

Tym razem nie był to krzyk przerażenia, lecz dźwięk niewysłowionego cierpienia. Nie była w stanie oddychać, a jej twarz wręcz płonęła. Całym ciałem wstrząsały dreszcze, ręce trzęsły się jak w agonii. Takiego bólu nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Prawie nieprzytomnie spadła z kanapy i wampirzym tempem rzuciła się w stronę łazienki, po drodze rozbijając się o ściany. Z trudem trafiła ręką na klamkę i otworzyła drzwi tak raptownie, że z nieprzyjemnym dźwiękiem trzasnęły o przeciwległą ścianę, po czym zamknęły się z równie drażniącym odgłosem, który jednak nie dotarł do jej otumanionej jaźni.
Stanęła chwiejnie przed lustrem, czując wypływające z oczu wartkim strumieniem łzy bólu. Spływając po policzkach rzeźbiły w nich palące kanały, które wywoływały dodatkowe cierpienie. Łzy odparowywały ze skóry sycząc, pozostawiając lekkie wyżłobienia.
Trzęsącą się niewyobrażalnie ręką przetarła całkowicie zaparowane lustro i zamarła, a jej płuca wreszcie przypomniały sobie, jak powinny pracować, przechodząc jednak od razu na tryb hiperwentylacji.
Nie wydawało jej się, że jej twarz płonęła, bo jej twarz naprawdę była jak w ogniu. Ciężkie poparzenia, jak po wyjściu na słońce, pokrywały każdy centymetr kwadratowy skóry. Obraz ten sprawił, że cofnęła się gwałtownie, pragnąc uciec od własnego odbicia, nie była jednak w stanie. Spojrzała na swoje drżące ręce, które były w takim samym stanie, jak twarz. Znów zabrakło jej tchu.
- Co się ze mną dzieje? - wyszeptała, a nie uzyskawszy odpowiedzi oparła się ciężko o szafkę z lustrem. Gest ten niósł ze sobą tak wielką siłę, że cały wiszący mebel zatrząsł się niebezpiecznie, szkło wytrzymało jednak uderzenie.
Zimno płynące ze szklanej tafli wcale nie przynosiło ulgi. Wręcz przeciwnie, promieniowało w dół twarzy, zdając się zamrażać rany i opóźniać ich gojenie. Kolejne łzy rzeźbiły następne kanały, potęgując ból, który stał się nie do wytrzymania. Zacisnęła ręce na krawędziach umywalki; biała porcelana odłamała się, zostając w jej dłoniach.
Zamknęła oczy, starając się uspokoić swój oddech. Tylko tyle mogła zrobić. Wszystko inne było poza jej możliwościami.
Momentalnie zakręciło jej się w głowie. Znów poczuła na skórze palące słońce, co zmusiło ją do otwarcia oczu. Tak bardzo chciała już nigdy nie musieć ich zamykać.
Miała ochotę wyć z bólu. Rany goiły się jeszcze wolniej niż te z poprzednich nocy, a każde zasklepienie wywoływało falę pieczenia, rozchodzącego się po całym ciele.
Nie była w stanie dłużej ustać na nogach. Musiała coś zrobić. Była gotowa sięgnąć po jakiekolwiek środki, łącznie z kołkiem, byleby to się tylko skończyło.
Na drżących nogach wyszła z łazienki, a stopy same skierowały ją pod drzwi Bonnie. Jej trzęsąca ręka nie mogła jednak dosięgnąć klamki. Palce nie były w stanie złożyć się w pięść, by zapukać. A nogi nie mogły dłużej utrzymywać ciężaru jej ciała.
Osunęła się więc po ścianie, opadając na kolana i ukrywając twarz w rękach. Chciała móc chociaż powstrzymać łzy, zacisnąć zęby i znieść ból, poczekać, aż minie. Nie była jednak w stanie. To było silniejsze od jej wolnej woli.
Kiedyś sądziła, że wie, co to cierpienie. Z wypadku samochodowego wyszła z poważnym krwotokiem wewnętrznym; zakończyła swoje życie, będąc uduszona poduszką; a w końcu cierpiała z powodu ugryzienia wilkołaka. Jednak nic nie mogło się równać z tym bólem, który teraz odczuwała.
Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych myśli na temat przyczyn tego stanu. Gdyby do bólu fizycznego dołączyłaby jeszcze ból psychiczny, dosłownie nie byłaby w stanie tego znieść – sięgnęłaby po najbliższy zaostrzony, drewniany przedmiot i przebiłaby sobie nim serce, nim ktokolwiek zdążyłby zareagować.
Ktokolwiek... jak na przykład kto?
Jakby w odpowiedzi usłyszała obok siebie męski głos.
- Wszystko w porządku?
Drgnęła lekko, podnosząc głowę. Jamie stał w salonie, w bezpiecznej odległości od niej, z wyrazem niepokoju wypisanym na twarzy. Nie mogła winić go za zachowywanie dystansu – niedawny incydent z Abby jeszcze spotęgował jego niechęć do wampirów.
Nie mogła zaufać własnemu głosowi, więc tylko pokręciła głową.
- Coś się stało? - spytał, zbliżając się do niej o parę kroków.
Roześmiała się ironicznie, co zatrzymało go w miejscu.
- Nie widzisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, pokazując swoją twarz. Sama była zdziwiona, że jej struny głosowe w ogóle działały, a co dopiero że były w stanie wydać z siebie głos tak spokojny i zrównoważony.
Jamie pokręcił ostrożnie głową.
- Może powinieneś pójść do okulisty – sarknęła, przejeżdżając palcem po policzku i zamarła.
Jej skóra z powrotem była gładka.
Zerwała się na równe nogi, które już się nie trzęsły i wpadła do łazienki. Na jej twarzy ani na rękach nie było żadnego śladu.
Wybuchnęła histerycznym śmiechem, w którym pobrzmiewała także ulga. Ból minął, jakby nigdy go nie było. Ale wspomnienie pozostało. I tym razem wiedziała, że już nie zapomni. Skończyły się przelewki.
Wyszła z łazienki, napotykając właściwie jednoznaczne spojrzenie Jamie'ego.
- Powinnaś porozmawiać z Bonnie – powiedział, choć była pewna, że najchętniej dokończyłby to zdanie innym słowem, mianowicie: „z psychiatrą”. Zachowując bezpieczny dystans do wampirzycy zapukał do pokoju swojej udawanej kuzynki.
Caroline oparła się o ścianę, czekając, aż Bonnie otworzy drzwi. Nie mogła już dłużej okłamywać samej siebie, że to po prostu minie. Musiała powiedzieć komuś prawdę, a Bonnie, jako czarownica i najlepsza przyjaciółka, była do tego najlepsza.
- Tak? - Bonnie otworzyła drzwi po dłuższej chwili. Jedno oko miała w połowie zamknięte, a jej włosy ułożyły się w fantazyjną szopę. Caroline dopiero teraz zdała sobie sprawę, że był środek nocy.
- Wybacz pobudkę, ale... - Jamie rzucił szybkie spojrzenie w stronę Caroline. - Caroline cię potrzebuje.
Skinął jej głową, po czym odszedł w stronę swojego pokoju. Najwyraźniej wolał być jak najdalej od supernaturalnych spraw, których nie rozumiał i które go przerastały.
Bonnie otworzyła szerzej drzwi i wyglądnęła na korytarz, rozglądając się w obie strony do momentu, w którym jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Zmarszczyła brwi, gdy udało jej się wyodrębnić z mroku postać przyjaciółki.
- Coś się stało? - spytała zaspanym głosem.
Caroline po chwili wahania pokiwała dość energicznie głową.
- Wchodź. - Bonnie machnęła głową, nakazując jej wejść do pokoju, a sama zniknęła w jego wnętrzu. Caroline wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się do stoczenia jakiejś wielkiej batalii i przekroczyła próg.

Przez całą opowieść Bonnie nie odezwała się ani słowem, słuchając uważnie, nie spuszczając oka z przyjaciółki. Caroline postanowiła tym razem nie oszczędzać jej szczegółów. Gdy opisywała wydarzenia tej nocy przez jej ciało przechodziła fala dreszczy, jakby nie wszystkie komórki jej ustroju wyzbyły się resztek fizycznego bólu.
Kiedy skończyła opowiadać, Bonnie przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w swoje wyciągnięte spod kołdry stopy. Caroline nie mogła wytrzymać przedłużającej się ciszy.
- Co o tym myślisz? - spytała poważnie, choć znowu miała ochotę powiedzieć coś zupełnie innego, zadać całkowicie odmienne pytania, których setki cisnęły jej się na usta. Większość z nich miała ten sam sens: Co się ze mną dzieje? i Czy można mi pomóc? Chciała poznać odpowiedź najszybciej, jak tylko było to możliwe.
Bonnie podniosła głowę i spojrzała na nią przeciągle.
- Myślę... - zaczęła ostrożnie, wyraźnie ważąc każde słowo - ...że trochę przesadziłaś z reakcją.
Nie takiej odpowiedzi spodziewała się Caroline.
- Przesadziłam z reakcją? - powtórzyła, nie mogąc uwierzyć w słowa przyjaciółki.
- Nie zrozum mnie źle... - Bonnie kontynuowała, znów spuszczając wzrok. - Ale wszyscy wiemy, że czasem nadmiernie reagujesz na różne rzeczy.
- Nie zauważyłam. - Caroline ledwo powstrzymała się od warknięcia. Rozczarowanie powoli przelewało czarę goryczy. - Wszyscy nadmiernie reagujemy, żyjąc w Mystic Falls dmuchamy na zimne. Może wszyscy oprócz tych, którzy zamienili swoje serce w głaz.
Wstała z łóżka i skierowała się do drzwi. Strach, jaki czuła parę chwil wcześniej nie był tak przygnębiający, jak rozczarowanie, którego właśnie doświadczyła.
- To była tylko sugestia.
Głos Bonnie wyraźnie oziębł. Gdy Caroline się odwróciła ujrzała na jej twarzy ból, którego przyjaciółka nawet nie starała się ukryć.
- Przepraszam, poniosło mnie - mruknęła wampirzyca, wracając na łóżko. W rzeczywistości tylko jednej części jej osobowości było przykro. Druga miała ochotę po prostu wrócić do domu i zapomnieć o pomocy dla matki Bonnie, skoro czarownica nawet nie potrafiła poważnie zastanowić się nad jej problemem.
Bonnie odpowiedziała dopiero po chwili, nie podnosząc głowy, wpatrując się w ciemność za oknem.
- Wiem, co masz na myśli. Starałam się być twarda, to prawda, ale nie możesz mieć mi tego za złe. - Podniosła lekko głos. Widać nie bez powodu Caroline czuła lekką obawę wchodząc parę chwil wcześniej do tego pokoju. Ta rozmowa naprawdę miała być batalią. - Tak radziłam sobie ze wszystkim, co się wokół mnie działo. Każdy ma inny mechanizm obronny, a mój był właśnie taki.
Caroline odwróciła wzrok, czując narastające poczucie winy. Nie chciała dopuścić do rozwoju tego uczucia. Nie miała ochoty zajmować się teraz wyrzutami sumienia.
- Przepraszam - powtórzyła dobitniej. - W porządku?
Bonnie westchnęła, zakładając niesforne kosmyki włosów za ucho.
- Ja też przepraszam, może źle zaczęłam - mruknęła, przysuwając się do Caroline. - Wybaczone?
- Wybaczone - odmruknęła wampirzyca, uśmiechając się lekko. W głębi ducha chciała jednak tylko jakoś przyspieszyć rozmowę i ukierunkować ją na dobre tory.
- Dasz mi dokończyć? - upewniła się Bonnie. Caroline tylko pokiwała głową. Bonnie rozsiadła się wygodniej na łóżku i rozpoczęła swoje wyjaśnienie. - Niektóre księgi zaklęć są prawie jak pamiętniki czarownic, które żyły dawno temu. W jednej z nich przeczytałam o pewnym przypadku... tylko się nie irytuj, wysłuchaj mnie do końca.
Caroline wywróciła oczami, ale milczała i zachęciła Bonnie do dalszego mówienia poprzez słaby, wymuszony uśmiech. Chciała otrzymać jakiekolwiek wyjaśnienie, które pomogłoby jej zachować choć względnie stabilny stan psychiczny. Z każdą sekundą i tak była coraz spokojniejsza, a makabryczne wspomnienia zdawały się być czymś coraz bardziej odległym. Nie chciała jednak pozwolić im ulecieć. Musiała pamiętać, żeby dowiedzieć się, jak się przed nimi bronić.
- Był to przypadek dość młodego wampira, który śnił o ludziach, których pozbawił życia. Nie potrafił pogodzić się z wyrzutami sumienia, toteż samookaleczał się nocami, co pozwalało mu dalej... żyć. - Bonnie zastanowiła się dogłębnie przed wypowiedzeniem ostatniego słowa. Widać "życie" nadal nie pasowało jej do wampirów.
Caroline czekała na dalszy ciąg, a kiedy on nie nastąpił, poczuła jeszcze silniejszą irytację. Zdołała się jednak powstrzymać, wzięła głęboki oddech i zapytała:
- Słyszałaś cokolwiek z tego, co ci mówiłam?
- Słyszałam wszystko - odparła szybko Bonnie.
- Nie śnią mi się ludzie, których pozbawiłam życia. To ja jestem ofiarą. - Caroline wyraźnie zaakcentowała słowo "ja". - Samookaleczanie? Jakim cudem sama miałabym wywołać oparzenia słoneczne w środku nocy?
- To jest tylko robocza teoria. Każdy wampir może przeżywać coś takiego na swój własny sposób. A te oparzenia mogły być wywołane werbeną, której jest w domu całkiem dużo. - Twarz Bonnie była poważna, tak samo jak i jej ton. Naprawdę wydawała się wierzyć we własne słowa.
- Sugerujesz, że lunatykowałam? - Caroline nie zamierzała i nie mogła w to uwierzyć. - A te krzyki? Jak wyjaśnisz to, że nikt ich nie słyszał?
- Może ci się tylko przyśniły. - Bonnie miała gotową odpowiedź na wszystko.
Caroline zabrakło słów.
- Jeśli tak uważasz... - Chciała zarzucić przyjaciółce, że po prostu broni się przed nowymi problemami, że woli skupić się na swoich, niż zaakceptować konieczność niesienia pomocy komuś innemu, kto nie był nią samą czy też Eleną. Jak niejeden raz wcześniej Caroline poczuła się najmniej istotna w ich triadzie przyjaciółek.
- Uważam - odpowiedziała Bonnie, zmieniając pozycję siedzenia. Wyraźnie nie mogła znaleźć sobie miejsca, co nie uszło uwagi Caroline. Bonnie wcale tak nie uważała, po prostu chciała, żeby wampirzyca w to uwierzyła. Dlaczego? Czy dlatego, że miała wystarczająco spraw na głowie? Czy też po to, by Caroline po prostu przestała się zamartwiać i usunęła to z listy problemów? Jako że druga opcja w ogóle nie była możliwa, od razu odpadła w przedbiegach.
- To pewnie powinnam przestać się martwić. - Caroline tymi słowami zakończyła rozmowę i wstała z łóżka. Nie udało jej się powstrzymać chłodu, który przesączył się do jej głosu.
- Jeśli chcesz... - Bonnie zatrzymała ją w pół drogi do drzwi. - Mogę zostać z tobą w nocy. Zobaczyć, co się dzieje.
Caroline obdarzyła ją długim spojrzeniem. Czyżby czarownica poczuła się winna?
Na twarzy przyjaciółki malowała się autentyczna troska. Caroline pokiwała głową i wyszła z pokoju. Słyszała, jak Bonnie również wstała z łóżka i podążyła za nią.
Usiłując powstrzymać mętlik w głowie Caroline starała się nie analizować zachowania przyjaciółki. Jej mózg produkował dziwne konkluzje, do których nigdy wcześniej by nie doszła. Całkiem jakby uaktywniło się w nim coś nowego, drapieżnego, nieznanego i niebezpiecznego, czego istnienia wcześniej nie była świadoma.
Nogi pokierowały ją do pokoju, który zajmowała jeszcze poprzedniej nocy. Bez słowa położyła się do łóżka i zamknęła oczy, nie patrząc na to, co robiła Bonnie.
Sen przyszedł zdecydowanie za szybko.

Bonnie skrzyżowała nogi i usiadła po turecku na parapecie, obserwując uśpioną Caroline. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej teoria pozostawała wiele do życzenia, desperacko jednak pragnęła w nią wierzyć. Wiedziała również, że mogła urazić nią przyjaciółkę. Caroline pomyślała pewnie, że Bennettówna wcale nie troszczy się o jej problemy. To jednak nie była prawda. Bonnie nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Caroline może mieć tak poważne problemy. Bo była pewna, że więcej nie wytrzyma. Czuła, że jeśli kolejna bliska jej osoba zostanie postawiona na krawędzi życia i śmierci - co w dalszej perspektywie będzie oznaczać przegranie walki o pozostanie na tym świecie, bo zawsze tak było - to wyrzeknie się swoich mocy, zaszyje w jakimś kąciku i popadnie w marazm, by już nigdy się z niego nie wydostać. Nie zniesie jeszcze jednego nieszczęścia. Jej skorupa, którą starała się starannie otaczać, by jakoś przeżyć zawieruchy codziennego dnia w Mystic Falls, a na której ostatnio widniało coraz więcej rys, pękłaby na drobne kawałeczki i już nigdy nie udałoby się jej poskładać.
Dlatego wmawiała sobie, że jej teoria okaże się prawdziwa. Caroline być może pozostałaby wtedy zraniona przez tę "obojętność", jaką czarownica jej okazała, ale wszystko ostatecznie byłoby w porządku. Otrzymałyby wyjaśnienie, udałoby im się temu zaradzić i powróciłby status quo. Wszystko byłoby w porządku. Bardzo chciała w to wierzyć.
Bo Bonnie miała też inne przypuszczenie. Przypuszczenie, które przerażało ją do szpiku kości. Przypuszczenie, którego przyczyn nie rozumiała, ale które było jedynym słusznym rozwiązaniem. Oczywiście, jeśli jej naciągana teoria zawiedzie, a na razie nie dopuszczała do siebie takiej myśli.
Czas pokaże.
Patrząc na śpiącą przyjaciółkę Bonnie coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie może jej stracić. A jeśli nie będzie mogła jej pomóc, powinna razem z nią udać się w ciemność. W końcu i tak ten świat był jednym wielkim mrokiem. Nic by w ten sposób nie straciła.
Bo na tym świecie nie było przecież miejsca na jasność.
Cichy jęk, który wydobył się z ust Caroline, wyrwał ją z rozmyślań. Wstała z parapetu i podeszła do łóżka. W jasnym świetle księżyca wpadającym do pokoju widziała krople potu świecące się na czole wampirzycy, która zaczęła wiercić się na łóżku. Ręce śpiącej zacisnęły się na kołdrze, a na twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Bonnie poczuła, jak jej serce przyspiesza, gdy ujrzała krople krwi, spływające po ramie łóżka. Uniosła lekko kołdrę i była świadkiem formowania się rany na święcącej od potu skórze Caroline. W jednej chwili, jak od pociągnięcia niewidzialnym nożem, na jej ciele pojawiło się drobne nacięcie, które następnie rozszerzyło się i pogłębiło, a strumień wypływającej krwi zwiększył swoją prędkość. Bonnie wyciągnęła rękę i drżącym palcem przejechała po ranie. Caroline wydała z siebie cichy syk, przez który Bonnie cofnęła się instynktownie.
Poczuła zbierające się pod powiekami łzy. Starała się uspokoić swój oddech, który wyraźnie przyspieszył, ale nie potrafiła. Przyłożyła rękę do ust i opadła na podłogę, czując, jak słone krople przeciskają się przez zaciśnięte powieki i spływają po policzkach. Cichy płacz przeszedł w szloch.
Nie mogła poradzić sobie z tym wszystkim, co działo się wokół niej. Zawsze starała się być silna, trwać przy podjętych postanowieniach, nie poddawać się strachowi. Kiedy jednak szlochała na podłodze w jej głowie były tylko dwa słowa: już dosyć...
Pierwszy raz w ciągu całej swojej egzystencji naprawdę straciła siły i chęci na to, by żyć. Wcześniej też bywało źle, jak na przykład po śmierci babci. Jednak nigdy nie było aż tak źle.
Podniosła głowę, gdy usłyszała kolejny jęk Caroline. Krew zdążyła zabarwić inną część prześcieradła. Skapujące na podłogę krople wręcz odbijały się w głowie Bonnie.
Otarła oczy rękawem i pociągnęła nosem. Musiała być twarda przez wzgląd na Caroline. Nie chciała, aby przyjaciółka przechodziła przez to wszystko sama. Musiała wytrwać przy boku wampirzycy aż do samego końca. Później... Było jej kompletnie obojętne, co stanie się później. Bo „później” wypisywała się z życia.
Zabolała ją każda komórka ciała, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, kiedy pomyślała słowa „do samego końca”. Westchnęła cicho, jeszcze raz osuszając oczy.
Jej denna teoria poniosła całkowitą porażkę, ale przecież wiedziała, że tak będzie. Tak naprawdę od początku znała właściwą diagnozę – mimo kompletnego braku pomysłu à propos możliwej przyczyny - nie chciała po prostu dopuścić do siebie tej wiedzy. Bo to oznaczało, że nie będzie mogła pomóc przyjaciółce.
Gdy usłyszała kolejny jęk podniosła się z kolan i potrząsnęła Caroline.
- Caroline – szepnęła. Nie chciała ciągnąć tego dłużej i jeszcze dodatkowo pogarszać stan wampirzycy.
Pierwsza próba obudzenia przyjaciółki okazała się jednak nieudana. Bonnie potrząsnęła nią mocniej, co poskutkowało jedynie tym, że wampirzyca wbiła jej paznokcie w rękę tak mocno, że czarownica zacisnęła zęby, aby nie wydać z siebie jęku bólu. Cofnęła się więc odrobinę, zamknęła oczy i wyszeptała zaklęcie przywracające do świadomości nieprzytomnych.
Podziałało. Caroline zerwała się z posłania, jednak bez krzyku. Popatrzyła nieco nieprzytomnie na Bonnie.
- Co... - zaczęła, ale po chwili jęknęła, widząc zakrwawione prześcieradło. - Teraz mi wierzysz? - spytała gorzko, zaciskając pięści z bólu, promieniującego z nowych ran.
- Cały czas ci wierzyłam – wyszeptała Bonnie, uśmiechając się słabo.
- Wiesz więc, co się ze mną dzieje? - Głos Caroline przepełniony był nadzieją. Serce Bonnie krajało się na małe kawałeczki.
- Mniej... więcej – wykrztusiła, siadając na nodze na skraju łóżka. Oczy Caroline zalśniły.
- Więc? - Wampirzyca usadowiła się wygodniej przed czarownicą, a ból odszedł na drugi plan. Najważniejsza była prawda.
Bonnie zamrugała i odchrząknęła.
- To... często zdarzało się w historii wampirów – zaczęła dziwnie zachrypniętym głosem. - Jak wiesz, czarownice miały za zadanie strzec porządku w naturze.
Bonnie zamilkła na chwilę, spoglądając na przyjaciółkę. Caroline pokiwała głową, wyczekując niecierpliwie dalszego ciągu.
- Tak naprawdę rzadko zdarzało im się prawdziwie interweniować. Od czasu do czasu jednak siły martwych czarownic ulegały zjednoczeniu i skupiały się w jednej żywej przedstawicielce. Czasem jednak omijały tę część, działając zza grobu.
- Nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną. - Caroline poruszyła niespokojnie głową, a jej włosy zatańczyły wokół pokrytych teraz gęsią skórką policzków. Bonnie spojrzała na nią ponuro.
- Aktywność czarownic polegała na karze wymierzanej jednemu, konkretnemu wampirowi. Manifestowało się to właśnie takimi makabrycznymi wizjami, zsyłanymi we śnie. - W głowie Bonnie dodała jeszcze jedno zdanie, którego jednak nie miała zamiaru wypowiedzieć na głos. By później zatruć także jawę.
Caroline analizowała przez chwilę słowa przyjaciółki.
- Karze? - spytała, nie dowierzając. - Ze wszystkich możliwych wampirów, to właśnie mnie wybrały sobie na cel? Za co?
- Nie mam pojęcia. - Bonnie spojrzała na nią przepraszająco. - Wydaje się to wręcz nielogiczne, ale nie umiem wskazać ci innego wyjaśnienia.
Caroline pokiwała głową, a po zmarszczonym czole wampirzycy Bonnie doszła do wniosku, że intensywnie rozważa, co to tak naprawdę oznaczało. Dla niej i dla jej przyszłości, która przecież stała pod znakiem zapytania.
- Czyli będziesz umiała mi pomóc? - spytała wreszcie Caroline, a w jej głosie zabrzmiała ulga.
Bonnie przełknęła ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Jak mogła spojrzeć przyjaciółce w oczy i powiedzieć „nie”?
- Postaram się – wyszeptała, lecz Caroline, przepełniona radością, nie wyczuła zmiany tonu.
- Wystarczy znaleźć tę czarownicę, tak? - drążyła dalej, wpatrując się w Bonnie.
Bennettówna uśmiechnęła się słabo. Jak mogła jej powiedzieć „to się nigdy nie udało”?
- Trzeba będzie spróbować.
Caroline z westchnieniem ulgi opadła na poduszki.
- I wszystko będzie dobrze – mruknęła z zadowoleniem, uśmiechając się do przyjaciółki. - Wszystko jakoś się ułoży.
Bonnie spojrzała jej w oczy. Jak mogła jej powiedzieć, że nic nie będzie dobrze? Że wraz z upływem czasu koszmary Caroline przeniosą się na jawę? Że nie będzie mogła się od nich uwolnić ani na jedną sekundę? Że zacznie tracić kontakt z rzeczywistością, by w końcu zagubić samą siebie i wpaść w otchłań obłędu, z którego nie było ratunku?
Bonnie uśmiechnęła się i pokiwała głową, kładąc się obok Caroline.
Jak mogła powiedzieć jej prawdę?

Komentarz odautorski: Gdy to pisałam wydawało mi się dobre, gdy sprawdzałam, wydawało mi się być pisane na siłę. Ale takim nie było, zapewniam was. Ocenę pozostawiam więc Wam.
Chciałam napisać coś à propos akcji. Opowiadanie, przynajmniej jak na razie, nie będzie obfitować w momenty dynamicznej, klasycznie rozumianej akcji, bo dla mnie najważniejsza jest tutaj psychologia, to, co się dzieje w głowie Caroline. Przepraszam, jeśli Was zanudziłam na śmierć, ale chciałam to dobrze przedstawić.
Dodam jeszcze, że mam pierwsze załamanie. Trzy rozdziały plus prolog to i tak dużo, jak na mnie.
Do napisania (mam nadzieję)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz