Przestań..
W jego oczach zobaczyła
tylko sadyzm. Nie była pewna, czy to na pewno oczy, czy tylko dwa
błyszczące wśród ciemności znaki jej własnej, nieuchronnej
śmierci.
Chwycił ją za włosy i
brutalnie zmusił do podniesienia głowy. Czy to sufit znikł, czy
nigdy go tam nie było?
Zastępowała go jedna
wielka, jasna plama. Słońce.
Słońce...
Tym razem nie był to krzyk
przerażenia, lecz dźwięk niewysłowionego cierpienia. Nie była w
stanie oddychać, a jej twarz wręcz płonęła. Całym ciałem
wstrząsały dreszcze, ręce trzęsły się jak w agonii. Takiego
bólu nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Prawie nieprzytomnie spadła
z kanapy i wampirzym tempem rzuciła się w stronę łazienki, po
drodze rozbijając się o ściany. Z trudem trafiła ręką na klamkę
i otworzyła drzwi tak raptownie, że z nieprzyjemnym dźwiękiem
trzasnęły o przeciwległą ścianę, po czym zamknęły się z
równie drażniącym odgłosem, który jednak nie dotarł do jej
otumanionej jaźni.
Stanęła chwiejnie przed
lustrem, czując wypływające z oczu wartkim strumieniem łzy bólu.
Spływając po policzkach rzeźbiły w nich palące
kanały, które wywoływały dodatkowe cierpienie. Łzy odparowywały
ze skóry sycząc, pozostawiając lekkie wyżłobienia.
Trzęsącą się
niewyobrażalnie ręką przetarła całkowicie zaparowane lustro i
zamarła, a jej płuca wreszcie przypomniały sobie, jak powinny
pracować, przechodząc jednak od razu na tryb hiperwentylacji.
Nie wydawało jej się, że
jej twarz płonęła, bo jej twarz naprawdę była jak w ogniu.
Ciężkie poparzenia, jak po wyjściu na słońce, pokrywały każdy
centymetr kwadratowy skóry. Obraz ten sprawił, że cofnęła się
gwałtownie, pragnąc uciec od własnego odbicia, nie była jednak w
stanie. Spojrzała na swoje drżące ręce, które były w takim
samym stanie, jak twarz. Znów zabrakło jej tchu.
- Co się ze mną dzieje? -
wyszeptała, a nie uzyskawszy odpowiedzi oparła się ciężko o
szafkę z lustrem. Gest ten niósł ze sobą tak wielką siłę, że
cały wiszący mebel zatrząsł się niebezpiecznie, szkło
wytrzymało jednak uderzenie.
Zimno płynące ze szklanej
tafli wcale nie przynosiło ulgi. Wręcz przeciwnie, promieniowało w
dół twarzy, zdając się zamrażać rany i opóźniać ich gojenie.
Kolejne łzy rzeźbiły następne kanały, potęgując ból, który
stał się nie do wytrzymania. Zacisnęła ręce na krawędziach
umywalki; biała porcelana odłamała się, zostając w jej dłoniach.
Zamknęła oczy, starając
się uspokoić swój oddech. Tylko tyle mogła zrobić. Wszystko inne
było poza jej możliwościami.
Momentalnie zakręciło jej
się w głowie. Znów poczuła na skórze palące słońce, co
zmusiło ją do otwarcia oczu. Tak bardzo chciała już nigdy nie musieć ich zamykać.
Miała ochotę wyć z bólu.
Rany goiły się jeszcze wolniej niż te z poprzednich nocy, a każde
zasklepienie wywoływało falę pieczenia, rozchodzącego się po
całym ciele.
Nie była w stanie dłużej
ustać na nogach. Musiała coś zrobić. Była gotowa sięgnąć po
jakiekolwiek środki, łącznie z kołkiem, byleby to się tylko
skończyło.
Na drżących nogach wyszła
z łazienki, a stopy same skierowały ją pod drzwi Bonnie. Jej
trzęsąca ręka nie mogła jednak dosięgnąć klamki. Palce nie były w
stanie złożyć się w pięść, by zapukać. A nogi nie mogły
dłużej utrzymywać ciężaru jej ciała.
Osunęła się więc po
ścianie, opadając na kolana i ukrywając twarz w rękach. Chciała
móc chociaż powstrzymać łzy, zacisnąć zęby i znieść ból,
poczekać, aż minie. Nie była jednak w stanie. To było silniejsze
od jej wolnej woli.
Kiedyś sądziła, że wie,
co to cierpienie. Z wypadku samochodowego wyszła z poważnym
krwotokiem wewnętrznym; zakończyła swoje życie, będąc uduszona
poduszką; a w końcu cierpiała z powodu ugryzienia wilkołaka.
Jednak nic nie mogło się równać z tym bólem, który teraz
odczuwała.
Starała się nie dopuszczać
do siebie żadnych myśli na temat przyczyn tego stanu. Gdyby do bólu
fizycznego dołączyłaby jeszcze ból psychiczny, dosłownie nie byłaby w
stanie tego znieść – sięgnęłaby po najbliższy zaostrzony,
drewniany przedmiot i przebiłaby sobie nim serce, nim ktokolwiek
zdążyłby zareagować.
Ktokolwiek... jak na
przykład kto?
Jakby w odpowiedzi usłyszała
obok siebie męski głos.
- Wszystko w porządku?
Drgnęła lekko, podnosząc
głowę. Jamie stał w salonie, w bezpiecznej odległości od niej, z
wyrazem niepokoju wypisanym na twarzy. Nie mogła winić go za
zachowywanie dystansu – niedawny incydent z Abby jeszcze spotęgował
jego niechęć do wampirów.
Nie mogła zaufać własnemu
głosowi, więc tylko pokręciła głową.
- Coś się stało? -
spytał, zbliżając się do niej o parę kroków.
Roześmiała się
ironicznie, co zatrzymało go w miejscu.
- Nie widzisz? -
odpowiedziała pytaniem na pytanie, pokazując swoją twarz. Sama była
zdziwiona, że jej struny głosowe w ogóle działały, a co dopiero
że były w stanie wydać z siebie głos tak spokojny i zrównoważony.
Jamie pokręcił ostrożnie
głową.
- Może powinieneś pójść
do okulisty – sarknęła, przejeżdżając palcem po policzku i
zamarła.
Jej skóra z powrotem była
gładka.
Zerwała się na równe
nogi, które już się nie trzęsły i wpadła do łazienki. Na jej
twarzy ani na rękach nie było żadnego śladu.
Wybuchnęła histerycznym
śmiechem, w którym pobrzmiewała także ulga. Ból minął, jakby
nigdy go nie było. Ale wspomnienie pozostało. I tym razem
wiedziała, że już nie zapomni. Skończyły się przelewki.
Wyszła z łazienki,
napotykając właściwie jednoznaczne spojrzenie Jamie'ego.
- Powinnaś porozmawiać z
Bonnie – powiedział, choć była pewna, że najchętniej dokończyłby to zdanie innym słowem, mianowicie: „z psychiatrą”.
Zachowując bezpieczny dystans do wampirzycy zapukał do pokoju swojej udawanej
kuzynki.
Caroline oparła się o
ścianę, czekając, aż Bonnie otworzy drzwi. Nie mogła już dłużej
okłamywać samej siebie, że to po prostu minie. Musiała
powiedzieć komuś prawdę, a Bonnie, jako czarownica i najlepsza
przyjaciółka, była do tego najlepsza.
- Tak? - Bonnie otworzyła
drzwi po dłuższej chwili. Jedno oko miała w połowie zamknięte, a
jej włosy ułożyły się w fantazyjną szopę. Caroline dopiero
teraz zdała sobie sprawę, że był środek nocy.
- Wybacz pobudkę, ale...
- Jamie rzucił szybkie spojrzenie w stronę Caroline. - Caroline
cię potrzebuje.
Skinął jej głową, po
czym odszedł w stronę swojego pokoju. Najwyraźniej wolał być jak
najdalej od supernaturalnych spraw, których nie rozumiał i które
go przerastały.
Bonnie otworzyła szerzej
drzwi i wyglądnęła na korytarz, rozglądając się w obie strony
do momentu, w którym jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Zmarszczyła brwi, gdy
udało jej się wyodrębnić z mroku postać przyjaciółki.
- Coś się stało? -
spytała zaspanym głosem.
Caroline po chwili wahania
pokiwała dość energicznie głową.
- Wchodź. - Bonnie machnęła
głową, nakazując jej wejść do pokoju, a sama zniknęła w jego
wnętrzu. Caroline wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała
się do stoczenia jakiejś wielkiej batalii i przekroczyła próg.
Przez całą opowieść
Bonnie nie odezwała się ani słowem, słuchając uważnie, nie
spuszczając oka z przyjaciółki. Caroline postanowiła tym razem
nie oszczędzać jej szczegółów. Gdy opisywała wydarzenia tej
nocy przez jej ciało przechodziła fala dreszczy, jakby nie
wszystkie komórki jej ustroju wyzbyły się resztek fizycznego bólu.
Kiedy skończyła opowiadać,
Bonnie przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w swoje
wyciągnięte spod kołdry stopy. Caroline nie mogła wytrzymać
przedłużającej się ciszy.
- Co o tym myślisz? -
spytała poważnie, choć znowu miała ochotę powiedzieć coś
zupełnie innego, zadać całkowicie odmienne pytania, których setki
cisnęły jej się na usta. Większość z nich miała ten sam sens:
Co się ze mną dzieje? i Czy można mi pomóc? Chciała
poznać odpowiedź najszybciej, jak tylko było to możliwe.
Bonnie podniosła głowę i
spojrzała na nią przeciągle.
- Myślę... - zaczęła
ostrożnie, wyraźnie ważąc każde słowo - ...że trochę
przesadziłaś z reakcją.
Nie takiej odpowiedzi
spodziewała się Caroline.
- Przesadziłam z reakcją?
- powtórzyła, nie mogąc uwierzyć w słowa przyjaciółki.
- Nie zrozum mnie źle... -
Bonnie kontynuowała, znów spuszczając wzrok. - Ale wszyscy wiemy,
że czasem nadmiernie reagujesz na różne rzeczy.
- Nie zauważyłam. - Caroline ledwo
powstrzymała się od warknięcia. Rozczarowanie powoli przelewało
czarę goryczy. - Wszyscy nadmiernie reagujemy, żyjąc w Mystic
Falls dmuchamy na zimne. Może wszyscy oprócz tych, którzy
zamienili swoje serce w głaz.
Wstała z łóżka i
skierowała się do drzwi. Strach, jaki czuła parę chwil wcześniej
nie był tak przygnębiający, jak rozczarowanie, którego
właśnie doświadczyła.
- To była tylko sugestia.
Głos Bonnie wyraźnie
oziębł. Gdy Caroline się odwróciła ujrzała na jej twarzy ból,
którego przyjaciółka nawet nie starała się ukryć.
- Przepraszam, poniosło
mnie - mruknęła wampirzyca, wracając na łóżko. W rzeczywistości tylko
jednej części jej osobowości było przykro. Druga miała ochotę
po prostu wrócić do domu i zapomnieć o pomocy dla matki Bonnie,
skoro czarownica nawet nie potrafiła poważnie zastanowić się nad jej
problemem.
Bonnie odpowiedziała
dopiero po chwili, nie podnosząc głowy, wpatrując się w ciemność za oknem.
- Wiem, co masz na myśli.
Starałam się być twarda, to prawda, ale nie możesz mieć mi tego
za złe. - Podniosła lekko głos. Widać nie bez powodu Caroline
czuła lekką obawę wchodząc parę chwil wcześniej do tego pokoju. Ta
rozmowa naprawdę miała być batalią. - Tak radziłam sobie ze
wszystkim, co się wokół mnie działo. Każdy ma inny mechanizm
obronny, a mój był właśnie taki.
Caroline odwróciła wzrok,
czując narastające poczucie winy. Nie chciała dopuścić do
rozwoju tego uczucia. Nie miała ochoty zajmować się teraz
wyrzutami sumienia.
- Przepraszam - powtórzyła
dobitniej. - W porządku?
Bonnie westchnęła,
zakładając niesforne kosmyki włosów za ucho.
- Ja też przepraszam, może
źle zaczęłam - mruknęła, przysuwając się do Caroline. -
Wybaczone?
- Wybaczone - odmruknęła
wampirzyca, uśmiechając się lekko. W głębi ducha chciała jednak tylko jakoś przyspieszyć rozmowę i ukierunkować
ją na dobre tory.
- Dasz mi dokończyć? -
upewniła się Bonnie. Caroline tylko pokiwała głową. Bonnie
rozsiadła się wygodniej na łóżku i rozpoczęła swoje wyjaśnienie. - Niektóre
księgi zaklęć są prawie jak pamiętniki czarownic, które żyły
dawno temu. W jednej z nich przeczytałam o pewnym przypadku... tylko
się nie irytuj, wysłuchaj mnie do końca.
Caroline wywróciła oczami,
ale milczała i zachęciła Bonnie do dalszego mówienia poprzez
słaby, wymuszony uśmiech. Chciała otrzymać jakiekolwiek
wyjaśnienie, które pomogłoby jej zachować choć względnie
stabilny stan psychiczny. Z każdą sekundą i tak była coraz
spokojniejsza, a makabryczne wspomnienia zdawały się być czymś
coraz bardziej odległym. Nie chciała jednak pozwolić im ulecieć.
Musiała pamiętać, żeby dowiedzieć się, jak się przed nimi
bronić.
- Był to przypadek dość
młodego wampira, który śnił o ludziach, których pozbawił życia.
Nie potrafił pogodzić się z wyrzutami sumienia, toteż
samookaleczał się nocami, co pozwalało mu dalej... żyć. - Bonnie
zastanowiła się dogłębnie przed wypowiedzeniem ostatniego słowa.
Widać "życie" nadal nie pasowało jej do wampirów.
Caroline czekała na dalszy
ciąg, a kiedy on nie nastąpił, poczuła jeszcze silniejszą
irytację. Zdołała się jednak powstrzymać, wzięła głęboki
oddech i zapytała:
- Słyszałaś cokolwiek z
tego, co ci mówiłam?
- Słyszałam wszystko -
odparła szybko Bonnie.
- Nie śnią mi się ludzie,
których pozbawiłam życia. To ja jestem ofiarą. - Caroline
wyraźnie zaakcentowała słowo "ja". - Samookaleczanie?
Jakim cudem sama miałabym wywołać oparzenia słoneczne w środku
nocy?
- To jest tylko robocza
teoria. Każdy wampir może przeżywać coś takiego na swój własny sposób.
A te oparzenia mogły być wywołane werbeną, której jest w domu
całkiem dużo. - Twarz Bonnie była poważna, tak samo jak i jej
ton. Naprawdę wydawała się wierzyć we własne słowa.
- Sugerujesz, że
lunatykowałam? - Caroline nie zamierzała i nie mogła w to uwierzyć. - A te krzyki? Jak
wyjaśnisz to, że nikt ich nie słyszał?
- Może ci się tylko
przyśniły. - Bonnie miała gotową odpowiedź na wszystko.
Caroline zabrakło słów.
- Jeśli tak uważasz... -
Chciała zarzucić przyjaciółce, że po prostu broni się przed
nowymi problemami, że woli skupić się na swoich, niż zaakceptować
konieczność niesienia pomocy komuś innemu, kto nie był nią samą
czy też Eleną. Jak niejeden raz wcześniej Caroline poczuła się
najmniej istotna w ich triadzie przyjaciółek.
- Uważam - odpowiedziała
Bonnie, zmieniając pozycję siedzenia. Wyraźnie nie mogła znaleźć
sobie miejsca, co nie uszło uwagi Caroline. Bonnie wcale tak nie
uważała, po prostu chciała, żeby wampirzyca w to uwierzyła.
Dlaczego? Czy dlatego, że miała wystarczająco spraw na głowie?
Czy też po to, by Caroline po prostu przestała się zamartwiać
i usunęła to z listy problemów? Jako że druga opcja w ogóle nie
była możliwa, od razu odpadła w przedbiegach.
- To pewnie powinnam
przestać się martwić. - Caroline tymi słowami zakończyła rozmowę i
wstała z łóżka. Nie udało jej się powstrzymać chłodu, który
przesączył się do jej głosu.
- Jeśli chcesz... - Bonnie
zatrzymała ją w pół drogi do drzwi. - Mogę zostać z tobą w
nocy. Zobaczyć, co się dzieje.
Caroline obdarzyła ją
długim spojrzeniem. Czyżby czarownica poczuła się winna?
Na twarzy przyjaciółki
malowała się autentyczna troska. Caroline pokiwała głową i
wyszła z pokoju. Słyszała, jak Bonnie również wstała z łóżka
i podążyła za nią.
Usiłując powstrzymać
mętlik w głowie Caroline starała się nie analizować zachowania
przyjaciółki. Jej mózg produkował dziwne konkluzje, do których
nigdy wcześniej by nie doszła. Całkiem jakby uaktywniło się w
nim coś nowego, drapieżnego, nieznanego i niebezpiecznego, czego
istnienia wcześniej nie była świadoma.
Nogi pokierowały ją do
pokoju, który zajmowała jeszcze poprzedniej nocy. Bez słowa
położyła się do łóżka i zamknęła oczy, nie patrząc na to,
co robiła Bonnie.
Sen przyszedł zdecydowanie
za szybko.
Bonnie skrzyżowała nogi i
usiadła po turecku na parapecie, obserwując uśpioną Caroline.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej teoria pozostawała
wiele do życzenia, desperacko jednak pragnęła w nią wierzyć.
Wiedziała również, że mogła urazić nią przyjaciółkę.
Caroline pomyślała pewnie, że Bennettówna wcale nie troszczy się o jej
problemy. To jednak nie była prawda. Bonnie nie chciała dopuścić
do siebie myśli, że Caroline może mieć tak poważne problemy. Bo
była pewna, że więcej nie wytrzyma. Czuła, że jeśli kolejna
bliska jej osoba zostanie postawiona na krawędzi życia i śmierci -
co w dalszej perspektywie będzie oznaczać przegranie walki o
pozostanie na tym świecie, bo zawsze tak było - to wyrzeknie się swoich mocy, zaszyje w
jakimś kąciku i popadnie w marazm, by już nigdy się z niego nie
wydostać. Nie zniesie jeszcze jednego nieszczęścia. Jej skorupa,
którą starała się starannie otaczać, by jakoś przeżyć
zawieruchy codziennego dnia w Mystic Falls, a na której ostatnio
widniało coraz więcej rys, pękłaby na drobne kawałeczki i już
nigdy nie udałoby się jej poskładać.
Dlatego wmawiała sobie, że
jej teoria okaże się prawdziwa. Caroline być może pozostałaby wtedy
zraniona przez tę "obojętność", jaką czarownica jej
okazała, ale wszystko ostatecznie byłoby w porządku. Otrzymałyby
wyjaśnienie, udałoby im się temu zaradzić i powróciłby status quo.
Wszystko byłoby w porządku. Bardzo chciała w to wierzyć.
Bo Bonnie miała też inne
przypuszczenie. Przypuszczenie, które przerażało ją do szpiku
kości. Przypuszczenie, którego przyczyn nie rozumiała, ale które
było jedynym słusznym rozwiązaniem. Oczywiście, jeśli jej
naciągana teoria zawiedzie, a na razie nie dopuszczała do siebie
takiej myśli.
Czas pokaże.
Patrząc na śpiącą
przyjaciółkę Bonnie coraz bardziej utwierdzała się w
przekonaniu, że nie może jej stracić. A jeśli nie będzie mogła
jej pomóc, powinna razem z nią udać się w ciemność. W końcu i
tak ten świat był jednym wielkim mrokiem. Nic by w ten sposób nie
straciła.
Bo na tym świecie nie było
przecież miejsca na jasność.
Cichy jęk, który wydobył
się z ust Caroline, wyrwał ją z rozmyślań. Wstała z parapetu i
podeszła do łóżka. W jasnym świetle księżyca wpadającym do
pokoju widziała krople potu świecące się na czole wampirzycy,
która zaczęła wiercić się na łóżku. Ręce śpiącej zacisnęły
się na kołdrze, a na twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Bonnie
poczuła, jak jej serce przyspiesza, gdy ujrzała krople krwi,
spływające po ramie łóżka. Uniosła lekko kołdrę i była
świadkiem formowania się rany na święcącej od potu skórze
Caroline. W jednej chwili, jak od pociągnięcia niewidzialnym nożem,
na jej ciele pojawiło się drobne nacięcie, które następnie
rozszerzyło się i pogłębiło, a strumień wypływającej krwi
zwiększył swoją prędkość. Bonnie wyciągnęła rękę i drżącym
palcem przejechała po ranie. Caroline wydała z siebie cichy syk,
przez który Bonnie cofnęła się instynktownie.
Poczuła zbierające się
pod powiekami łzy. Starała się uspokoić swój oddech, który
wyraźnie przyspieszył, ale nie potrafiła. Przyłożyła rękę do
ust i opadła na podłogę, czując, jak słone krople przeciskają
się przez zaciśnięte powieki i spływają po policzkach. Cichy
płacz przeszedł w szloch.
Nie mogła poradzić sobie z tym wszystkim, co działo się wokół niej. Zawsze starała się być
silna, trwać przy podjętych postanowieniach, nie poddawać się
strachowi. Kiedy jednak szlochała na podłodze w jej głowie były
tylko dwa słowa: już dosyć...
Pierwszy raz w ciągu całej
swojej egzystencji naprawdę straciła siły i chęci na to, by żyć.
Wcześniej też bywało źle, jak na przykład po śmierci babci. Jednak nigdy
nie było aż tak źle.
Podniosła głowę, gdy
usłyszała kolejny jęk Caroline. Krew zdążyła zabarwić inną część
prześcieradła. Skapujące na podłogę krople wręcz odbijały
się w głowie Bonnie.
Otarła oczy rękawem i
pociągnęła nosem. Musiała być twarda przez wzgląd na Caroline.
Nie chciała, aby przyjaciółka przechodziła przez to wszystko
sama. Musiała wytrwać przy boku wampirzycy aż do samego końca.
Później... Było jej kompletnie obojętne, co stanie się później.
Bo „później” wypisywała się z życia.
Zabolała ją każda komórka
ciała, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, kiedy pomyślała
słowa „do samego końca”. Westchnęła cicho, jeszcze raz
osuszając oczy.
Jej denna teoria poniosła
całkowitą porażkę, ale przecież wiedziała, że tak będzie. Tak
naprawdę od początku znała właściwą diagnozę – mimo
kompletnego braku pomysłu à propos możliwej przyczyny - nie chciała
po prostu dopuścić do siebie tej wiedzy. Bo to oznaczało, że nie
będzie mogła pomóc przyjaciółce.
Gdy usłyszała kolejny jęk
podniosła się z kolan i potrząsnęła Caroline.
- Caroline – szepnęła.
Nie chciała ciągnąć tego dłużej i jeszcze dodatkowo pogarszać stan
wampirzycy.
Pierwsza próba obudzenia
przyjaciółki okazała się jednak nieudana. Bonnie potrząsnęła
nią mocniej, co poskutkowało jedynie tym, że wampirzyca wbiła jej
paznokcie w rękę tak mocno, że czarownica zacisnęła zęby, aby
nie wydać z siebie jęku bólu. Cofnęła się więc odrobinę,
zamknęła oczy i wyszeptała zaklęcie przywracające do świadomości
nieprzytomnych.
Podziałało. Caroline
zerwała się z posłania, jednak bez krzyku. Popatrzyła nieco
nieprzytomnie na Bonnie.
- Co... - zaczęła, ale po
chwili jęknęła, widząc zakrwawione prześcieradło. - Teraz mi
wierzysz? - spytała gorzko, zaciskając pięści z bólu,
promieniującego z nowych ran.
- Cały czas ci wierzyłam –
wyszeptała Bonnie, uśmiechając się słabo.
- Wiesz więc, co się ze
mną dzieje? - Głos Caroline przepełniony był nadzieją. Serce
Bonnie krajało się na małe kawałeczki.
- Mniej... więcej –
wykrztusiła, siadając na nodze na skraju łóżka. Oczy Caroline
zalśniły.
- Więc? - Wampirzyca usadowiła się
wygodniej przed czarownicą, a ból odszedł na drugi plan.
Najważniejsza była prawda.
Bonnie zamrugała i
odchrząknęła.
- To... często zdarzało
się w historii wampirów – zaczęła dziwnie zachrypniętym
głosem. - Jak wiesz, czarownice miały za zadanie strzec porządku w
naturze.
Bonnie zamilkła na chwilę,
spoglądając na przyjaciółkę. Caroline pokiwała głową,
wyczekując niecierpliwie dalszego ciągu.
- Tak naprawdę rzadko
zdarzało im się prawdziwie interweniować. Od czasu do czasu jednak
siły martwych czarownic ulegały zjednoczeniu i skupiały się w
jednej żywej przedstawicielce. Czasem jednak omijały tę część,
działając zza grobu.
- Nie rozumiem, jaki to
ma związek ze mną. - Caroline poruszyła niespokojnie głową, a jej
włosy zatańczyły wokół pokrytych teraz gęsią skórką
policzków. Bonnie spojrzała na nią ponuro.
- Aktywność czarownic
polegała na karze wymierzanej jednemu, konkretnemu wampirowi.
Manifestowało się to właśnie takimi makabrycznymi wizjami,
zsyłanymi we śnie. - W głowie Bonnie dodała jeszcze jedno zdanie,
którego jednak nie miała zamiaru wypowiedzieć na głos. By
później zatruć także jawę.
Caroline analizowała przez
chwilę słowa przyjaciółki.
- Karze? - spytała, nie
dowierzając. - Ze wszystkich możliwych wampirów, to właśnie mnie
wybrały sobie na cel? Za co?
- Nie mam pojęcia. - Bonnie
spojrzała na nią przepraszająco. - Wydaje się to wręcz
nielogiczne, ale nie umiem wskazać ci innego wyjaśnienia.
Caroline pokiwała głową,
a po zmarszczonym czole wampirzycy Bonnie doszła do wniosku, że
intensywnie rozważa, co to tak naprawdę oznaczało. Dla
niej i dla jej przyszłości, która przecież stała pod znakiem
zapytania.
- Czyli będziesz umiała mi
pomóc? - spytała wreszcie Caroline, a w jej głosie zabrzmiała ulga.
Bonnie przełknęła ślinę,
czując rosnącą w gardle gulę. Jak mogła spojrzeć przyjaciółce w oczy i powiedzieć
„nie”?
- Postaram się –
wyszeptała, lecz Caroline, przepełniona radością, nie wyczuła
zmiany tonu.
- Wystarczy znaleźć tę
czarownicę, tak? - drążyła dalej, wpatrując się w Bonnie.
Bennettówna uśmiechnęła się słabo. Jak mogła jej powiedzieć
„to się nigdy nie udało”?
- Trzeba będzie spróbować.
Caroline z westchnieniem
ulgi opadła na poduszki.
- I wszystko będzie dobrze
– mruknęła z zadowoleniem, uśmiechając się do przyjaciółki.
- Wszystko jakoś się ułoży.
Bonnie spojrzała jej w oczy. Jak mogła jej powiedzieć,
że nic nie będzie dobrze? Że wraz z upływem czasu koszmary
Caroline przeniosą się na jawę? Że nie będzie mogła się od nich uwolnić
ani na jedną sekundę? Że zacznie tracić kontakt z
rzeczywistością, by w końcu zagubić samą siebie i wpaść w
otchłań obłędu, z którego nie było ratunku?
Bonnie uśmiechnęła się i
pokiwała głową, kładąc się obok Caroline.
Jak mogła powiedzieć jej
prawdę?
Komentarz odautorski: Gdy
to pisałam wydawało mi się dobre, gdy sprawdzałam, wydawało mi się być
pisane na siłę. Ale takim nie było, zapewniam was. Ocenę pozostawiam
więc Wam.
Chciałam
napisać
coś à propos akcji. Opowiadanie, przynajmniej jak na razie, nie będzie
obfitować w momenty dynamicznej, klasycznie rozumianej akcji, bo dla
mnie
najważniejsza jest tutaj psychologia, to, co się dzieje w głowie
Caroline. Przepraszam, jeśli Was zanudziłam na śmierć, ale
chciałam to dobrze przedstawić.
Dodam jeszcze, że mam pierwsze załamanie. Trzy rozdziały plus prolog to i tak dużo, jak na mnie.
Do napisania (mam nadzieję)!
Dodam jeszcze, że mam pierwsze załamanie. Trzy rozdziały plus prolog to i tak dużo, jak na mnie.
Do napisania (mam nadzieję)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz