Za
dużo.
A
wszędzie wokół była tylko krew.
Poczuła
mocne szarpnięcie. Uniósł jej głowę do góry, a przez zalane
krwią oczy dostrzegła tylko błysk skalpela w jego dłoni. I chłód
jego lodowatych, niebieskich tęczówek.
Błagam...
Nie
była w stanie zdusić krzyku ani powstrzymać cisnących się bez pytania o zgodę łez upokorzenia i bólu. Lodowato błękitne tęczówki
tańczyły jej przed oczami, kiedy przygryzła mocno dolną wargę, by nie
wydać z siebie jęku cierpienia. Zacisnęła powieki, usiłując
zabić ból w zarodku. Jej próby rozproszyła jednak jakaś dziwna
lepkość, którą poczuła pod palcami.
Otworzyła
oczy i zerknęła na swoje opuszki. Nie potrzebowała widzieć
cieczy, która się na nich znajdowała, czuła ją wszystkimi zmysłami. Krew
pokrywała prześcieradło, wsiąkała także w leżący pod spodem
materac. Caroline przez dłuższą chwilę wpatrywała się w
szkarłatną plamę, naiwnie modląc się, by nie była ona tym, czym
wydawała się być. Promieniujący z nogi ból zniweczył jednak
wszystkie jej modły.
Niechętnie
podciągnęła piżamę i ujrzała głęboką szramę na prawym
udzie. Ręka machinalnie powędrowała do szyi.
Przez
jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy znalazła na niej wąską ranę.
Dokładnie w tym miejscu ją zapamiętała. Dokładnie w tym miejscu
zadano jej taką samą ranę we śnie, w którym była pogrążona jeszcze parę
sekund temu.
Rany
zasklepiały się bardzo powoli, jakby zapomniały, że mają do
czynienia z wampirem. Caroline przez następne pół godziny
wpatrywała się w szramę na nodze, jakby w ten sposób mogła
przyspieszyć proces gojenia się. Wreszcie obie rany zniknęły, a
tak samo postąpiła także krew, która wyparowała z prześcieradła,
materaca i cienkiego materiału piżamy.
Nie
pozostał żaden fizyczny ślad tych nieprzyjemnych incydentów. Nie
było żadnego dowodu, że to zdarzyło się naprawdę, że nie była
to tylko kontynuacja snu.
Jedynie
głębokie rany psychiczne, powstałe w jej duszy, nie pozwoliły
choć na chwilę uwierzyć, że to się nie zdarzyło. Rany, które
nie wyparowały wraz z fizycznymi, lecz zamykały ją w jeszcze
ciaśniejszej niż dotychczas klatce strachu.
Caroline
przełknęła głośno ślinę, pragnąc, by ta noc dobiegła
wreszcie końca. Ciemność wokół niej zdawała się oddychać,
przemieniając się w realnego, fizycznego wroga. Nie miała
pojęcia, która była godzina, musiał to być chyba dopiero środek
nocy, bo nawet najmniejsza jasność nie wkradała się przez
zasłonięte okna.
Nie
chciała ryzykować bycia porwaną po raz kolejny w sidła
swojego prywatnego piekła. Wstała cicho z łóżka, po omacku
trafiła na włącznik światła i rozejrzała się po pokoju.
Żarówka jarzyła się słabo, sprawiała wrażenie tak
chimerycznej, jakby za chwilę miała zamiar zgasnąć. Caroline
zanotowała w głowie informację, by następnego dnia ją
wymienić. Nie chciała zostać sam na sam z wszechogarniającym, z
nocy na noc coraz bardziej przerażającym mrokiem. Przy okazji
zauważyła też dużą ilość książek, stojących równiutko w
rządku na półkach niewielkiego regału znajdującego się w kącie
pokoju. Wcześniej ich nie zauważyła, teraz podeszła do mebla i
wyjęła pierwszą lepszą pozycję. Usiadła po turecku na łóżku,
otworzyła książkę i zaczęła czytać, byleby tylko zabić czas.
Po
paru sekundach zorientowała się, że litery po prostu przelatują
jej przed oczami, nie układając się w żadne logiczne wyrazy ani
tym bardziej nie sklejając się w zdania. Nie potrafiła skupić się
na treści lektury. Myśli galopowały z prędkością światła po
najmniej przyjemnych rewirach, zapuszczając się w tereny, które
sprawiały, że noc stawała się jeszcze ciemniejsza.
Zamknęła
książkę, i tak wiedziała, że nie będzie żadną pomocą. Oparła
się plecami o ramę łóżka, przytulając nogi do piersi, mając
nadzieję, że w tej pozycji obronnej uda jej się pozostać
przytomną przez pozostałą część nocy.
Jeszcze
nigdy nie lękała się czegoś tak bardzo, jak w tamtej chwili
zamknięcia oczu.
***
Gdy
tylko słońce ukazało się na horyzoncie Caroline wyszła na
korytarz i zatrzymała się na chwilę w progu. Drzwi do pokoju
Bonnie były tak blisko, że aż kusiły, by do nich podejść,
zapukać i zrzucić z siebie ciężar niepokoju. Nie mogła jednak
tego zrobić. Postanowiła wytrwać w swoim postanowieniu i nie
dokładać przyjaciółce kolejnego powodu do zmartwień. Zamiast
tego skierowała się do pokoju Abby. Zapukała, a kiedy nie
otrzymała odpowiedzi lekko uchyliła drzwi.
-
Już nie śpisz? - spytała, kiedy ujrzała byłą czarownicę,
stojącą nieruchomo przed oknem.
Abby
nawet nie drgnęła, dalej wpatrując się w krajobraz za oknem. Caroline
westchnęła i wślizgnęła się do pokoju, zamykając za sobą
drzwi. Była doskonale świadoma tego, co musiała czuć świeżo
upieczona wampirzyca, sama znajdowała się przecież nie tak dawno temu w podobnej sytuacji. Stanowiło
to kolejny powód, dla którego nie mogła zostawić Bonnie na lodzie
– któż lepiej niż ona wiedział, co przeżywa wampir adaptujący
się do nowego życia?
-
Wiem, że jest ci ciężko... - zaczęła, zastanawiając się nad
jak najlepszym doborem słów.
-
Chcę zostać sama. - Głos Abby był wyprany z wszelkich emocji.
Wyraźnie zaczynała wątpić w swój wybór.
Caroline
nie zamierzała się poddać. Nie chciała po raz kolejny sprawić
Bonnie zawodu. Poza tym, nauczanie Abby samokontroli było jedyną
czynnością, na której mogła się skupić, przy której mogła
zapomnieć.
- Ale nie zostaniesz – powiedziała stanowczo, siadając na krawędzi łóżka.
Kątem oka zarejestrowała paczkę z krwią, którą sama przyniosła
parę dni wcześniej, a wokoło niej walające się po podłodze
puste woreczki po szkarłatnym płynie. Zdecydowanie za dużo pustych
woreczków.
Abby
odwróciła się do niej. Miała zaciśniętą szczękę i
przekrwione oczy, w których malowała się tylko złość.
-
Nie mam ochoty na towarzystwo – powtórzyła.
-
Wiem. Szczerze – nie za wiele mnie to obchodzi. - Caroline nie
zamierzała się z nią patyczkować. Z nowymi wampirami nie było
miejsca na delikatność.
Abby
parsknęła pod nosem, po czym znowu odwróciła się do okna.
-
Bonnie ma naprawdę dobre przyjaciółki – stwierdziła po chwili
milczenia.
-
Staramy się – odparła z uśmiechem Caroline, zastanawiając się
jednocześnie nad pewną ironią tych słów, szczególnie w ustach
Abby. To przecież właśnie przez najlepszą przyjaciółkę jej
córki pani Bennett-Wilson przestała być czarownicą, a stała się
wampirem. Trudno było nie nazwać tego ironią losu.
Po
dłuższej chwili milczenia Caroline stwierdziła, że pora na
kolejny wykład.
-
Nie możesz się poddawać – zaczęła, nie przejmując się
brakiem reakcji. - Chociaż ze względu na Bonnie.
Została tutaj dla ciebie. Naprawdę chce ci pomóc. W ostatnich
dniach sporo przeszła i na twoim miejscu nie chciałabym sprawić
jej kolejnego zawodu.
Na swoim miejscu też, dodała w myślach.
Abby
westchnęła, wciąż nie odrywając wzroku od krajobrazu za szybą.
-
Wiem, że jest ciężko i że może być jeszcze trudniej. Ale, nawet
jeśli trudno ci w to uwierzyć, naprawdę dobrze ci idzie.
Widziałam...
-
Znam się na wampirach. Pokonałam paru z nich – wtrąciła Abby, a
jej głos zabrzmiał bardziej ludzko niż jeszcze przed chwilą.
-
Wiem. Ale nigdy nie byłaś po drugiej stronie.
Abby
wreszcie odwróciła się do Caroline, a tym razem na jej twarzy malowała
się rezygnacja.
-
Jesteś naprawdę upartym wampirem – mruknęła, tymi słowami
zgadzając się na kontynuowanie nauki.
-
Uznam to za komplement – roześmiała się Caroline. Świat szybko
zmienił barwę na jaśniejszą, szczególnie, że jej myśli
skoncentrowały się na zadaniu. Lekkość w duszy była nawet
zastanawiająca, ale nie miała czasu na jej analizowanie, bo od razu
wyciągnęła Abby na kolejną lekcję. Gdy szły na leśną polanę
jej mózg był dziwnie pusty, jakby beztroski. Wyczyszczony z
wszelkiego lęku.
W
czym właściwie upatrywała swój problem?
Nie
potrafiła sobie przypomnieć.
-
Musisz nauczyć się odróżniać różne bodźce. Wcześniej byłaś
połączona z naturą w zupełnie inny sposób. Teraz musisz
przebudować utraconą więź na wampirzy użytek.
Nie
była to ta sama polana, co poprzedniego dnia. Obie nie chciały
przypominać sobie o porażce, jaka ich wtedy spotkała.
-
Tamten zapach.
Caroline
przekręciła Abby w stronę intensywnej woni, dochodzącej z
zachodu. Kobieta zmarszczyła brwi, wdychając zapach i analizując
go wszystkimi zmysłami.
-
Królik.
-
Dobrze. - Caroline poczuła pewną obawę, czy będzie w stanie
rozpoznać wszystkie zapachy tak dobrze, jak jej uczennica. Więź
czarownic z naturą była widocznie tak silna, że nawet po jej
rozerwaniu nie tak trudno było ją odbudować. - A tamten?
Tym
razem przemieszczająca się krew znajdowała się gdzieś na
wschodzie.
-
Sarna.
- A
tam?
-
Mysz.
Kąciki
ust Abby uniosły się w uśmiechu. Ta lekcja była wyjątkowo łatwa,
toteż nie było sensu jej przedłużać. Caroline postanowiła
jednak podjąć pewne ryzyko.
- A
tamten?
Przekręciła
Abby na północ. Twarz wampirzycy momentalnie uległa zmianie. Rysy
się wyostrzyły, nozdrza rozszerzyły, cała twarz stężała, wokół
oczu popękały żyłki.
-
Człowiek – wyszeptała.
-
Oddychaj głęboko. - Caroline stała tuż za nią, gotowa w razie
czego powstrzymać ją przed atakiem. Nie widziały potencjalnej ofiary,
czuły ją jednak na tyle wyraźnie, żeby wiedzieć, że była
blisko. - Dasz radę to zignorować.
Caroline
poczuła ukłucie w sercu, kiedy przypomniała sobie podobne słowa
wypowiedziane przez Stefana i skierowane właśnie do niej. Tak
bardzo bała się wtedy, że skrzywdzi Matta. Wszystko wydawało jej
się być takie trudne, jakby nie-życie rzucało jej coraz więcej
kłód pod nogi, po prostu z czystej małpiej złośliwości.
Skoro
wtedy egzystencja wydawała jej się być tak strasznie poplątana i
skomplikowana, to co miała powiedzieć teraz? Jej chłopak był
niezbyt przyjemną hybrydą, wykonującą prawie że ślepo polecenia
swojego pana, która to hybryda niedawno o mało co nie doprowadziła
do jej śmierci. Jej ojciec został zamordowany, po czym dobrowolnie zrezygnował
z bycia wampirem i odszedł, tym razem na zawsze. Po mieście
szwendały się duchy, Pierwotni, ponad tysiącletnie czarownice, a wszystko
wydawało się bardziej surrealistyczne niż kiedykolwiek wcześniej.
Ale
nie powinna narzekać. W końcu cały czas „żyła”.
Było
to naprawdę małe pocieszenie.
Podczas
jej rozmyślań Abby wykonała parę głębszych oddechów i udało
jej się powrócić do poprzedniego stanu. Otworzyła gwałtownie
oczy, które parę chwil wcześniej zamknęła, a na jej twarz
wstąpił wyraz niedowierzania.
-
Udało mi się? - spytała, a w jej głosie zadrżała tłumiona
radość.
-
Udało – potwierdziła gorąco Caroline, czując dziwną,
przypominającą matczyną, dumę. Naprawdę osobliwe uczucie. -
Jesteśmy na jak najlepszej drodze.
***
Noc
nadeszła szybciej, niż Caroline się tego spodziewała. Po powrocie
z Abby do domu odbyła krótką rozmowę telefoniczną z Eleną, która
poinformowała ją o najnowszych wydarzeniach świata zewnętrznego.
Istniała jakaś nikła szansa, że uda im się znaleźć
pozostałości drugiego białego dębu, co pozwoliłoby na uzyskanie
przewagi w wojnie z Pierwotnymi. „Przewaga” brzmiała dość
ironicznie, patrząc na wszelkie próby, jakie do tej pory
podejmowali i bitwy, które przegrali, było to jednak coś nowego po
licznych porażkach. Coś, co wreszcie dawało nadzieję. A Caroline
zawsze miała nadzieję na lepszą przyszłość.
Po
dokładnej kąpieli wyszła spod prysznica, odświeżona i z dobrym
samopoczuciem. Kontakt bosej stopy z kafelkami przeszył całe jej
ciało lodowatym zimnem. Uśmiechnęła się do siebie i wybiegła z
łazienki, po drodze rzucając ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w
zaparowanym lustrze. We własnych tęczówkach zobaczyła coś dziwnego,
coś bliżej niezdefiniowanego, co jednak kazało jej zatrzymać się w progu pomieszczenia. Powoli
odwróciła się i zerknęła jeszcze raz na szklaną taflę. Tym
razem jej odbicie nie wykazało niczego niepokojącego. Wzruszyła
więc ramionami i ruszyła do swojego pokoju.
Korytarz
zdawał się być dłuższy niż zazwyczaj. Każdy jej krok wywoływał
głośny trzask, który nieprzyjemnie drażnił wyczulone, wampirze
uszy. Nagle w jednej chwili usłyszała coś innego, jakby krzyk,
niekoniecznie ludzki. Ten osobliwy dźwięk zdecydowanie nie wydobył
się spod jej stóp, lecz zabrzmiał... w jej głowie?
Zatrzymała
się na moment. Poczuła dziwne, narastające ssanie gdzieś w dole
żołądka. Zdawało jej się, że o czymś zapomniała, o czymś
ważnym, zbyt istotnym, by można to było zignorować.
Zamrugała
gwałtownie, gdy jakiś pojedynczy obraz pojawił się w jej głowie,
a właściwie tuż przed oczami. Gdy następnym razem jej powieki
dotknęły policzka, kolejny kadr wyświetlił się tak wyraźnie, że na moment zaparło jej dech. A później wspomnienia przyszły
lawinowo. Każde przymknięcie oczu oznaczało kolejną makabryczną
scenę z jej koszmarów, o których teraz pamiętała aż za dobrze.
Z jej koszmarów? Czy aby na pewno dobrze to określiła? Może lepiej powinna
powiedzieć: z jej rzeczywistości?
Jak
mogła o tym zapomnieć? To nie było normalne. Nic nie było
normalne.
Gdy
projekcja rodem z koszmaru dobiegła końca, wzięła gwałtownie
oddech, starając się napełnić ściśnięte strachem płuca
powietrzem. Pragnąc wykonywać jak najmniej mrugnięć podążyła
wolno korytarzem w stronę drzwi do swojego pokoju. Każdy kolejny
krok wykonywała jednak coraz wolniej, a kiedy od pomieszczenia
dzieliło ją parę stóp, zatrzymała się na dobre. Pokój zdawał
się promieniować jakimś dziwnym niebezpieczeństwem, grozą, która
chciała ją pochłonąć, by już nigdy nie wypuścić ze swoich objęć. Nie była w
stanie dotknąć klamki. Zamiast tego odwróciła się i zapukała do drzwi pokoju Bonnie.
-
Hej – rzuciła, zaglądając do środka. - Nie obudziłam cię?
-
Nie, coś ty. - Bonnie dziwnym gestem schowała pod poduszką czytaną
książkę. Caroline zmarszczyła brwi, nie miała jednak głowy
pytać o to przyjaciółkę. Zrobi to jutro. Może w dzień znowu
zapomni o swych problemach. Choć być może nie było to mądre, żywiła na to wielką
nadzieję.
-
Miałabyś coś przeciwko, gdybym spała dzisiaj na kanapie w
salonie?
Tym
razem to Bonnie zmarszczyła brwi.
-
Jasne, że nie, ale... - Zawahała się przez chwilę. - Wszystko w
porządku?
-
Tak, tak – zapewniła ją gorąco Caroline, mimo że miała ochotę
powiedzieć coś zupełnie innego. Po raz pierwszy w życiu musiała
zdradzić swoją zasadę „co w sercu, to i na ustach”. - Łóżko
jest dość... niewygodne.
-
Naszykuję ci koc – mruknęła Bonnie, wstała z łóżka i wyszła
z pokoju. Caroline odniosła wrażenie, że przyjaciółkę również
zaniepokoiło jej dziwne zachowanie, ale tak samo jak wampirzyca
miała zbyt wiele na głowie, by o to zapytać.
Gdy
Caroline szła za Bonnie korytarzem, pomyślała, że zmierzają w
złym kierunku. Jeśli każdy zacznie troszczyć się tylko o siebie,
zginą marnie już pierwszego dnia takiej sytuacji.
- Co
tam chowałaś pod poduszkę? - zapytała więc, myśląc w duchu, że
jej problemy mogą być jednak wyolbrzymione. Może to tylko wina
pokoju, a zmiana łóżka i mikrootoczenia wyjdzie jej na dobre.
-
Nic ważnego – odpowiedziała szybko Bonnie. Zdecydowanie za
szybko.
-
Wiesz, że jutro nie dam ci spokoju. - Caroline szturchnęła ją
lekko pod żebra.
-
Wiem. Ale to będzie jutro. - Bonnie uśmiechnęła się, wyjęła z
salonowej szafy ciepły koc i podała przyjaciółce. - Dobranoc.
-
Dobranoc – odpowiedziała Caroline, odwzajemniając uśmiech.
Obserwowała Bonnie aż do momentu, w którym zniknęła jej z oczu,
po czym westchnęła ciężko i zerknęła na kanapę.
Możliwość
spędzenia kolejnej nocy w pokoju z żyjącą ciemnością przeraziła
ją do tego stopnia, że była gotowa nawet spać pod mostem, byleby
tego uniknąć. Salon wydawał się rozwiązaniem wszystkich jej
problemów.
Podeszła
do sofy, odłożyła porozrzucane niedbale książki na stojący
niedaleko stół i ułożyła się w pozycji embrionalnej. Owinęła
się kocem i pomyślała, że niepotrzebnie dramatyzowała. To tylko
tamten pokój. To tylko tamto łóżko. To tylko tamte noce.
Desperacko
nie chciała do siebie dopuścić istnienia takich problemów.
Przed zaśnięciem udało jej się nawet uwierzyć, że wszystko
będzie dobrze. Że wszystko po prostu minie.
Nie
istnieje jednak coś takiego jak ucieczka od przeznaczenia.
Chciałam też napisać, że plan na całe opowiadanie mam już w głowie, tak więc nic, co wydarzy się w Pamiętnikach w przyszłości (i wydarzyło w odcinku 3x19), nie będzie miało wpływu na fabułę. Jak wrażenia po "Heart of Darkness"?
Szykuje się ciężki tydzień, więc nie wiem, czy uda mi się czytać rozdziały na Waszych blogach. Jeśli nie, to nadrobię wszystko w piątek.
Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz