sobota, 21 kwietnia 2012

2. Don't you hear me crying?

Gładkie, zimne ściany zdawały się zacieśniać. W nozdrza drażnił ją zapach chloroformu i werbeny.
Za dużo.
A wszędzie wokół była tylko krew.
Poczuła mocne szarpnięcie. Uniósł jej głowę do góry, a przez zalane krwią oczy dostrzegła tylko błysk skalpela w jego dłoni. I chłód jego lodowatych, niebieskich tęczówek.
Błagam...

Nie była w stanie zdusić krzyku ani powstrzymać cisnących się bez pytania o zgodę łez upokorzenia i bólu. Lodowato błękitne tęczówki tańczyły jej przed oczami, kiedy przygryzła mocno dolną wargę, by nie wydać z siebie jęku cierpienia. Zacisnęła powieki, usiłując zabić ból w zarodku. Jej próby rozproszyła jednak jakaś dziwna lepkość, którą poczuła pod palcami.
Otworzyła oczy i zerknęła na swoje opuszki. Nie potrzebowała widzieć cieczy, która się na nich znajdowała, czuła ją wszystkimi zmysłami. Krew pokrywała prześcieradło, wsiąkała także w leżący pod spodem materac. Caroline przez dłuższą chwilę wpatrywała się w szkarłatną plamę, naiwnie modląc się, by nie była ona tym, czym wydawała się być. Promieniujący z nogi ból zniweczył jednak wszystkie jej modły.
Niechętnie podciągnęła piżamę i ujrzała głęboką szramę na prawym udzie. Ręka machinalnie powędrowała do szyi.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy znalazła na niej wąską ranę. Dokładnie w tym miejscu ją zapamiętała. Dokładnie w tym miejscu zadano jej taką samą ranę we śnie, w którym była pogrążona jeszcze parę sekund temu.
Rany zasklepiały się bardzo powoli, jakby zapomniały, że mają do czynienia z wampirem. Caroline przez następne pół godziny wpatrywała się w szramę na nodze, jakby w ten sposób mogła przyspieszyć proces gojenia się. Wreszcie obie rany zniknęły, a tak samo postąpiła także krew, która wyparowała z prześcieradła, materaca i cienkiego materiału piżamy.
Nie pozostał żaden fizyczny ślad tych nieprzyjemnych incydentów. Nie było żadnego dowodu, że to zdarzyło się naprawdę, że nie była to tylko kontynuacja snu.
Jedynie głębokie rany psychiczne, powstałe w jej duszy, nie pozwoliły choć na chwilę uwierzyć, że to się nie zdarzyło. Rany, które nie wyparowały wraz z fizycznymi, lecz zamykały ją w jeszcze ciaśniejszej niż dotychczas klatce strachu.
Caroline przełknęła głośno ślinę, pragnąc, by ta noc dobiegła wreszcie końca. Ciemność wokół niej zdawała się oddychać, przemieniając się w realnego, fizycznego wroga. Nie miała pojęcia, która była godzina, musiał to być chyba dopiero środek nocy, bo nawet najmniejsza jasność nie wkradała się przez zasłonięte okna.
Nie chciała ryzykować bycia porwaną po raz kolejny w sidła swojego prywatnego piekła. Wstała cicho z łóżka, po omacku trafiła na włącznik światła i rozejrzała się po pokoju. Żarówka jarzyła się słabo, sprawiała wrażenie tak chimerycznej, jakby za chwilę miała zamiar zgasnąć. Caroline zanotowała w głowie informację, by następnego dnia ją wymienić. Nie chciała zostać sam na sam z wszechogarniającym, z nocy na noc coraz bardziej przerażającym mrokiem. Przy okazji zauważyła też dużą ilość książek, stojących równiutko w rządku na półkach niewielkiego regału znajdującego się w kącie pokoju. Wcześniej ich nie zauważyła, teraz podeszła do mebla i wyjęła pierwszą lepszą pozycję. Usiadła po turecku na łóżku, otworzyła książkę i zaczęła czytać, byleby tylko zabić czas.
Po paru sekundach zorientowała się, że litery po prostu przelatują jej przed oczami, nie układając się w żadne logiczne wyrazy ani tym bardziej nie sklejając się w zdania. Nie potrafiła skupić się na treści lektury. Myśli galopowały z prędkością światła po najmniej przyjemnych rewirach, zapuszczając się w tereny, które sprawiały, że noc stawała się jeszcze ciemniejsza.
Zamknęła książkę, i tak wiedziała, że nie będzie żadną pomocą. Oparła się plecami o ramę łóżka, przytulając nogi do piersi, mając nadzieję, że w tej pozycji obronnej uda jej się pozostać przytomną przez pozostałą część nocy.
Jeszcze nigdy nie lękała się czegoś tak bardzo, jak w tamtej chwili zamknięcia oczu.

***

Gdy tylko słońce ukazało się na horyzoncie Caroline wyszła na korytarz i zatrzymała się na chwilę w progu. Drzwi do pokoju Bonnie były tak blisko, że aż kusiły, by do nich podejść, zapukać i zrzucić z siebie ciężar niepokoju. Nie mogła jednak tego zrobić. Postanowiła wytrwać w swoim postanowieniu i nie dokładać przyjaciółce kolejnego powodu do zmartwień. Zamiast tego skierowała się do pokoju Abby. Zapukała, a kiedy nie otrzymała odpowiedzi lekko uchyliła drzwi.
- Już nie śpisz? - spytała, kiedy ujrzała byłą czarownicę, stojącą nieruchomo przed oknem.
Abby nawet nie drgnęła, dalej wpatrując się w krajobraz za oknem. Caroline westchnęła i wślizgnęła się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Była doskonale świadoma tego, co musiała czuć świeżo upieczona wampirzyca, sama znajdowała się przecież nie tak dawno temu w podobnej sytuacji. Stanowiło to kolejny powód, dla którego nie mogła zostawić Bonnie na lodzie – któż lepiej niż ona wiedział, co przeżywa wampir adaptujący się do nowego życia?
- Wiem, że jest ci ciężko... - zaczęła, zastanawiając się nad jak najlepszym doborem słów.
- Chcę zostać sama. - Głos Abby był wyprany z wszelkich emocji. Wyraźnie zaczynała wątpić w swój wybór.
Caroline nie zamierzała się poddać. Nie chciała po raz kolejny sprawić Bonnie zawodu. Poza tym, nauczanie Abby samokontroli było jedyną czynnością, na której mogła się skupić, przy której mogła zapomnieć.
- Ale nie zostaniesz – powiedziała stanowczo, siadając na krawędzi łóżka. Kątem oka zarejestrowała paczkę z krwią, którą sama przyniosła parę dni wcześniej, a wokoło niej walające się po podłodze puste woreczki po szkarłatnym płynie. Zdecydowanie za dużo pustych woreczków.
Abby odwróciła się do niej. Miała zaciśniętą szczękę i przekrwione oczy, w których malowała się tylko złość.
- Nie mam ochoty na towarzystwo – powtórzyła.
- Wiem. Szczerze – nie za wiele mnie to obchodzi. - Caroline nie zamierzała się z nią patyczkować. Z nowymi wampirami nie było miejsca na delikatność.
Abby parsknęła pod nosem, po czym znowu odwróciła się do okna.
- Bonnie ma naprawdę dobre przyjaciółki – stwierdziła po chwili milczenia.
- Staramy się – odparła z uśmiechem Caroline, zastanawiając się jednocześnie nad pewną ironią tych słów, szczególnie w ustach Abby. To przecież właśnie przez najlepszą przyjaciółkę jej córki pani Bennett-Wilson przestała być czarownicą, a stała się wampirem. Trudno było nie nazwać tego ironią losu.
Po dłuższej chwili milczenia Caroline stwierdziła, że pora na kolejny wykład.
- Nie możesz się poddawać – zaczęła, nie przejmując się brakiem reakcji. - Chociaż ze względu na Bonnie. Została tutaj dla ciebie. Naprawdę chce ci pomóc. W ostatnich dniach sporo przeszła i na twoim miejscu nie chciałabym sprawić jej kolejnego zawodu.
Na swoim miejscu też, dodała w myślach.
Abby westchnęła, wciąż nie odrywając wzroku od krajobrazu za szybą.
- Wiem, że jest ciężko i że może być jeszcze trudniej. Ale, nawet jeśli trudno ci w to uwierzyć, naprawdę dobrze ci idzie. Widziałam...
- Znam się na wampirach. Pokonałam paru z nich – wtrąciła Abby, a jej głos zabrzmiał bardziej ludzko niż jeszcze przed chwilą.
- Wiem. Ale nigdy nie byłaś po drugiej stronie.
Abby wreszcie odwróciła się do Caroline, a tym razem na jej twarzy malowała się rezygnacja.
- Jesteś naprawdę upartym wampirem – mruknęła, tymi słowami zgadzając się na kontynuowanie nauki.
- Uznam to za komplement – roześmiała się Caroline. Świat szybko zmienił barwę na jaśniejszą, szczególnie, że jej myśli skoncentrowały się na zadaniu. Lekkość w duszy była nawet zastanawiająca, ale nie miała czasu na jej analizowanie, bo od razu wyciągnęła Abby na kolejną lekcję. Gdy szły na leśną polanę jej mózg był dziwnie pusty, jakby beztroski. Wyczyszczony z wszelkiego lęku.
W czym właściwie upatrywała swój problem?
Nie potrafiła sobie przypomnieć.

- Musisz nauczyć się odróżniać różne bodźce. Wcześniej byłaś połączona z naturą w zupełnie inny sposób. Teraz musisz przebudować utraconą więź na wampirzy użytek.
Nie była to ta sama polana, co poprzedniego dnia. Obie nie chciały przypominać sobie o porażce, jaka ich wtedy spotkała.
- Tamten zapach.
Caroline przekręciła Abby w stronę intensywnej woni, dochodzącej z zachodu. Kobieta zmarszczyła brwi, wdychając zapach i analizując go wszystkimi zmysłami.
- Królik.
- Dobrze. - Caroline poczuła pewną obawę, czy będzie w stanie rozpoznać wszystkie zapachy tak dobrze, jak jej uczennica. Więź czarownic z naturą była widocznie tak silna, że nawet po jej rozerwaniu nie tak trudno było ją odbudować. - A tamten?
Tym razem przemieszczająca się krew znajdowała się gdzieś na wschodzie.
- Sarna.
- A tam?
- Mysz.
Kąciki ust Abby uniosły się w uśmiechu. Ta lekcja była wyjątkowo łatwa, toteż nie było sensu jej przedłużać. Caroline postanowiła jednak podjąć pewne ryzyko.
- A tamten?
Przekręciła Abby na północ. Twarz wampirzycy momentalnie uległa zmianie. Rysy się wyostrzyły, nozdrza rozszerzyły, cała twarz stężała, wokół oczu popękały żyłki.
- Człowiek – wyszeptała.
- Oddychaj głęboko. - Caroline stała tuż za nią, gotowa w razie czego powstrzymać ją przed atakiem. Nie widziały potencjalnej ofiary, czuły ją jednak na tyle wyraźnie, żeby wiedzieć, że była blisko. - Dasz radę to zignorować.
Caroline poczuła ukłucie w sercu, kiedy przypomniała sobie podobne słowa wypowiedziane przez Stefana i skierowane właśnie do niej. Tak bardzo bała się wtedy, że skrzywdzi Matta. Wszystko wydawało jej się być takie trudne, jakby nie-życie rzucało jej coraz więcej kłód pod nogi, po prostu z czystej małpiej złośliwości.
Skoro wtedy egzystencja wydawała jej się być tak strasznie poplątana i skomplikowana, to co miała powiedzieć teraz? Jej chłopak był niezbyt przyjemną hybrydą, wykonującą prawie że ślepo polecenia swojego pana, która to hybryda niedawno o mało co nie doprowadziła do jej śmierci. Jej ojciec został zamordowany, po czym dobrowolnie zrezygnował z bycia wampirem i odszedł, tym razem na zawsze. Po mieście szwendały się duchy, Pierwotni, ponad tysiącletnie czarownice, a wszystko wydawało się bardziej surrealistyczne niż kiedykolwiek wcześniej.
Ale nie powinna narzekać. W końcu cały czas „żyła”.
Było to naprawdę małe pocieszenie.
Podczas jej rozmyślań Abby wykonała parę głębszych oddechów i udało jej się powrócić do poprzedniego stanu. Otworzyła gwałtownie oczy, które parę chwil wcześniej zamknęła, a na jej twarz wstąpił wyraz niedowierzania.
- Udało mi się? - spytała, a w jej głosie zadrżała tłumiona radość.
- Udało – potwierdziła gorąco Caroline, czując dziwną, przypominającą matczyną, dumę. Naprawdę osobliwe uczucie. - Jesteśmy na jak najlepszej drodze.

***

Noc nadeszła szybciej, niż Caroline się tego spodziewała. Po powrocie z Abby do domu odbyła krótką rozmowę telefoniczną z Eleną, która poinformowała ją o najnowszych wydarzeniach świata zewnętrznego. Istniała jakaś nikła szansa, że uda im się znaleźć pozostałości drugiego białego dębu, co pozwoliłoby na uzyskanie przewagi w wojnie z Pierwotnymi. „Przewaga” brzmiała dość ironicznie, patrząc na wszelkie próby, jakie do tej pory podejmowali i bitwy, które przegrali, było to jednak coś nowego po licznych porażkach. Coś, co wreszcie dawało nadzieję. A Caroline zawsze miała nadzieję na lepszą przyszłość.
Po dokładnej kąpieli wyszła spod prysznica, odświeżona i z dobrym samopoczuciem. Kontakt bosej stopy z kafelkami przeszył całe jej ciało lodowatym zimnem. Uśmiechnęła się do siebie i wybiegła z łazienki, po drodze rzucając ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w zaparowanym lustrze. We własnych tęczówkach zobaczyła coś dziwnego, coś bliżej niezdefiniowanego, co jednak kazało jej zatrzymać się w progu pomieszczenia. Powoli odwróciła się i zerknęła jeszcze raz na szklaną taflę. Tym razem jej odbicie nie wykazało niczego niepokojącego. Wzruszyła więc ramionami i ruszyła do swojego pokoju.
Korytarz zdawał się być dłuższy niż zazwyczaj. Każdy jej krok wywoływał głośny trzask, który nieprzyjemnie drażnił wyczulone, wampirze uszy. Nagle w jednej chwili usłyszała coś innego, jakby krzyk, niekoniecznie ludzki. Ten osobliwy dźwięk zdecydowanie nie wydobył się spod jej stóp, lecz zabrzmiał... w jej głowie?
Zatrzymała się na moment. Poczuła dziwne, narastające ssanie gdzieś w dole żołądka. Zdawało jej się, że o czymś zapomniała, o czymś ważnym, zbyt istotnym, by można to było zignorować.
Zamrugała gwałtownie, gdy jakiś pojedynczy obraz pojawił się w jej głowie, a właściwie tuż przed oczami. Gdy następnym razem jej powieki dotknęły policzka, kolejny kadr wyświetlił się tak wyraźnie, że na moment zaparło jej dech. A później wspomnienia przyszły lawinowo. Każde przymknięcie oczu oznaczało kolejną makabryczną scenę z jej koszmarów, o których teraz pamiętała aż za dobrze. Z jej koszmarów? Czy aby na pewno dobrze to określiła? Może lepiej powinna powiedzieć: z jej rzeczywistości?
Jak mogła o tym zapomnieć? To nie było normalne. Nic nie było normalne.
Gdy projekcja rodem z koszmaru dobiegła końca, wzięła gwałtownie oddech, starając się napełnić ściśnięte strachem płuca powietrzem. Pragnąc wykonywać jak najmniej mrugnięć podążyła wolno korytarzem w stronę drzwi do swojego pokoju. Każdy kolejny krok wykonywała jednak coraz wolniej, a kiedy od pomieszczenia dzieliło ją parę stóp, zatrzymała się na dobre. Pokój zdawał się promieniować jakimś dziwnym niebezpieczeństwem, grozą, która chciała ją pochłonąć, by już nigdy nie wypuścić ze swoich objęć. Nie była w stanie dotknąć klamki. Zamiast tego odwróciła się i zapukała do drzwi pokoju Bonnie.
- Hej – rzuciła, zaglądając do środka. - Nie obudziłam cię?
- Nie, coś ty. - Bonnie dziwnym gestem schowała pod poduszką czytaną książkę. Caroline zmarszczyła brwi, nie miała jednak głowy pytać o to przyjaciółkę. Zrobi to jutro. Może w dzień znowu zapomni o swych problemach. Choć być może nie było to mądre, żywiła na to wielką nadzieję.
- Miałabyś coś przeciwko, gdybym spała dzisiaj na kanapie w salonie?
Tym razem to Bonnie zmarszczyła brwi.
- Jasne, że nie, ale... - Zawahała się przez chwilę. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak – zapewniła ją gorąco Caroline, mimo że miała ochotę powiedzieć coś zupełnie innego. Po raz pierwszy w życiu musiała zdradzić swoją zasadę „co w sercu, to i na ustach”. - Łóżko jest dość... niewygodne.
- Naszykuję ci koc – mruknęła Bonnie, wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Caroline odniosła wrażenie, że przyjaciółkę również zaniepokoiło jej dziwne zachowanie, ale tak samo jak wampirzyca miała zbyt wiele na głowie, by o to zapytać.
Gdy Caroline szła za Bonnie korytarzem, pomyślała, że zmierzają w złym kierunku. Jeśli każdy zacznie troszczyć się tylko o siebie, zginą marnie już pierwszego dnia takiej sytuacji.
- Co tam chowałaś pod poduszkę? - zapytała więc, myśląc w duchu, że jej problemy mogą być jednak wyolbrzymione. Może to tylko wina pokoju, a zmiana łóżka i mikrootoczenia wyjdzie jej na dobre.
- Nic ważnego – odpowiedziała szybko Bonnie. Zdecydowanie za szybko.
- Wiesz, że jutro nie dam ci spokoju. - Caroline szturchnęła ją lekko pod żebra.
- Wiem. Ale to będzie jutro. - Bonnie uśmiechnęła się, wyjęła z salonowej szafy ciepły koc i podała przyjaciółce. - Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziała Caroline, odwzajemniając uśmiech. Obserwowała Bonnie aż do momentu, w którym zniknęła jej z oczu, po czym westchnęła ciężko i zerknęła na kanapę.
Możliwość spędzenia kolejnej nocy w pokoju z żyjącą ciemnością przeraziła ją do tego stopnia, że była gotowa nawet spać pod mostem, byleby tego uniknąć. Salon wydawał się rozwiązaniem wszystkich jej problemów.
Podeszła do sofy, odłożyła porozrzucane niedbale książki na stojący niedaleko stół i ułożyła się w pozycji embrionalnej. Owinęła się kocem i pomyślała, że niepotrzebnie dramatyzowała. To tylko tamten pokój. To tylko tamto łóżko. To tylko tamte noce.
Desperacko nie chciała do siebie dopuścić istnienia takich problemów. Przed zaśnięciem udało jej się nawet uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko po prostu minie.
Nie istnieje jednak coś takiego jak ucieczka od przeznaczenia.


Komentarz odautorski: Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału. Tak jak obiecałam, dedykacja wędruje do Christel.
Chciałam też napisać, że plan na całe opowiadanie mam już w głowie, tak więc nic, co wydarzy się w Pamiętnikach w przyszłości (i wydarzyło w odcinku 3x19), nie będzie miało wpływu na fabułę. Jak wrażenia po "Heart of Darkness"?
Szykuje się ciężki tydzień, więc nie wiem, czy uda mi się czytać rozdziały na Waszych blogach. Jeśli nie, to nadrobię wszystko w piątek.
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz